Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żadne skarby nie przyznałoby się do strachu. Ot, migrena, pilna robota, lub chęć drzemki. Ksawery też był jedyną osobą w domu, o której nic złego nigdy się nie mówiło. Obawa przed denuncjacją była silniejsza niż nienawiść i przeciwnie, w rozmowach prześcigano się w pochwałach dla młodego dziedzica. Więcej, bo wmawiano w siebie, że istotnie jest on prawie genjuszem. Chciano tego, by tak było naprawdę, by Ksawery osiągnął we wszystkiem największe powodzenie.
I nic dziwnego: jego los decydował o losie Wysokich Progów, a los Wysokich Progów, był ich losem.
Jednakże najbardziej paląca ciekawość nie pomagała w zajrzeniu w tajemniczą przyszłość. Ksawery z nikim nie wdawał się w rozmowy, plany swe ukrywał najstaranniej, a omawiał je wyłącznie z matką i z panem Pieczyngą. Pani Aldona zaś, zazwyczaj otwarta i szczera, o sprawach swego syna nie lubiła mówić, a z pana Pieczyngi nic wyciągnąć się nie dawało.
Trzeba było zatem patrzeć, patrzeć uważnie i wyciągać wnioski ze zdarzeń dostrzegalnych i nie dających się ukryć. A zdarzenia były wymowne: najpierw przyjechał Szlomka z Grójca, później Halpern z Radomia i jeszcze trzej żydzi. Lokaj, który nosił herbatę do kancelarji, widział że dawali pieniądze panu Ksaweremu. Później pan Ksawery wyjechał do Warszawy, a później gruchnęła hiobowa wieść, że termin licytacji został utrzymany. Do Wysokich Progów zaczęli istnym korowodem zjeżdżać się wierzyciele. Pani Aldona nie przyjmowała nikogo, a całe piekło spadło na pana Pieczyngę. Nocami przepędzano oborę, przeprowadzano konie, przewożono maszyny rolnicze i meble co cenniejsze do Borychówki, do Zalotów i do innych sąsiadów. Po całych dniach wierzyciele zapełniali hall i salon krzykami, płaczem, awanturami.