Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rowo potępiał jego rewolucję francuską, ojciec uważał jedynaka za głuptasa i snoba. Obaj jednak mieli dość kompromisowości w naturze i dość miękkości w charakterze, a przedewszystkiem zbyt dobrze byli wychowani, by mogło między nimi dojść do scysji, czy choćby do powiedzenia sobie prawdy w oczy.
Zresztą, widywali się rzadko i niemal wyłącznie na terenie czysto towarzyskim, na dole, w salonach, gdzie pan Michał z uśmiechem nazywał syna księciem regentem, a Ksawery okazywał ojcu manifestacyjnie szacunek.
Natomiast stosunek między panią Aldoną, panem Michałem i Ksawerym, pomimo zdecydowanego ustalenia się i utrwalenia w niezmiennych normach, ani na jeden dzień nie przestawał być osią zainteresowań domowników.
Nie licząc pana Pieczyngi, przysięgłego mruka, w pałacu mieszkało zależnie od pory roku około dziesięciu osób stałych gości, czyli mówiąc poprostu rezydentów na łaskawym chlebie, przeważnie dalekich zubożałych krewnych lub powinowatych. Niektórzy z nich mieli w Wysokich Progach jaką taką przydatność. Ciotka Olesia zajmowała się drobiem, pani Mikcińska spiżarnią i kuchnią, pan Suchobłocki piwnicą i pieczarkami, a dziadzio Missuna, obdarzony z jakiejś zapomnianej już racji tytułem profesora, spełniał funkcję czegoś w rodzaju marszałka dworu.
On też, jak i staruszka pani Mechowiczowa, przyrodnia ciotka pani domu, oraz generał Borejko stanowili w Wysokich Progach, przynajmniej we własnych oczach, kastę uprzywilejowanych, a to z tego względu, że na hipotece majątku figurowały i ich niewielkie sumki.
Reszta wegetowała bez żadnych uprawnień czy zajęć. Dla wszystkich wszakże rezydentów podstawą egzysten-