Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

eskapadami, lubili go zresztą jako miłego kompana i uczynnego przyjaciela. Ale jaką przyjemność on znajdował w tej małpiarni intelektualistów, których, mówiąc po prostu, nie mógł zrozumieć?... Czy pociągała go egzotyka ich rozmów?...
Polaski podniósł wzrok i zatrzymał spojrzenie na twarzy pani przy sąsiednim stole.
— Na pewno arystokratka — pomyślał. — Może jakaś kuzynka Ali Baby. Co za wspaniały okaz przerasowania. Filigran. Czy raczej Benvenuto Cellini. Ale nie jego „Nimfa“. Coś znacznie bardziej precyzyjnego i wysubtelnionego. I na pewno jest inteligentna.
Przypomniał sobie informację pani Zbędzkiej: są zakochani i tylko sobą zajęci.
Takie robili wrażenie. Rozmawiali półgłosem, ale z ożywieniem. Od czasu do czasu do uszu Polaskiego dolatywały poszczególne słowa. Mówili zdaje się o podróżach morskich. Ona nazywała go Gogo, a on ją Kate. On też prezentował się bardzo dobrze. Był świetnie ubrany. (Polaski pomyślał, że należało przebrać się do kolacji w ciemne ubranie). Maniery ten Gogo miał wytworne: typ kulturalnego Francuza, ale nie Paryżanina, lecz raczej południowca. Ona natomiast miała typ wybitnie nordycki, przypominała Szwedkę, czy Norwedkę, czy Norweżkę, w każdym razie Skandynawkę. Fred Irwing oszalałby gdyby ją zobaczył. No i miałby rację.
Polaski spotkał jej snojrzenie i nieco zmieszany opuścił oczy.
— Muszę ją poznać — postanowił sobie. — I to jeszcze dziś.
Toteż umyślnie wstał jednocześnie z nimi i w przejściu powiedział:
— Czy państwo pozwolą, że się przedstawię. Nazywam się Polaski.
— Bardzo mi miło. Jestem brum-brum — niewyraźnie bąknął młody człowiek.
Jego żona wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się:
— Cieszę się, że pana poznałam.
— Swoim przyjazdem zakłóciłem państwu samotność — zaczął Polaski. — Ale proszę się nie obawiać. Będę się starał nie