Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być natrętem. Lękam się tylko, że hałas mego warsztatu pracy będzie państwu przeszkadzał. Mamy pokoje na tym samym korytarzu.
— Nie myślałam, że pan swoje rzeczy pisze na maszynie — powiedziała z wyraźną intencją podtrzymania rozmowy.
— Tak, proszę pani, najczęściej na maszynie i dlatego mają styl tak suchy. Widzę, że nie udało by mi się zachować incognito.
— O tak poznaliśmy pana od razu — skinęła głową. — Chociaż na fotografiach wygląda pan nieco inaczej.
— Młodziej! — poprawił. — Nie widać na nich mojej siwizny.
— Nie sądzę, by siwizna na skroniach postarzała mężczyznę. Mój mąż na przykład marzy o niej. A co dotyczy stylu pańskich dzieł, wydaje mi się, iż raczej wyróżnia się nadmiarem soczystości.
— Boję się tylko — zaśmiał się — że w tej soczystości widzi pani nadmiar.. wody.
— O nie. Są pełne krwi. Ich soki są nasycone masą jakichś ostrych soli i stężonych trucizn. Są bardzo esencjonalne, jeżeli można tak powiedzieć.
— Dziękuję pani za pochwałę, jeżeli miało to być pochwałą.
Zawahała się i odpowiedziała uprzejmie:
— Bardzo wysoko cenię wartość pańskich dzieł i ich poziom.
— Wyciągnąłbym rękę po tę wiązankę kwiatów, ale przeczuwam. że natrafiłbym na ciernie.
Zaśmiała się:
— Zgadł pan. Chociaż wątpię czy mogłyby pana zranić.
— Każdą krytykę przyjmuję z wdzięcznością.
— Tu nie może być mowy o krytyce — zaoponowała. — Nigdy nie ośmieliłabym się. Chodzi o rzecz tak błahą, jak moje osobiste upodobania. Ale nie chcę pana do siebie zrażać, od samego początku. Przypuszczam, że będziemy jeszcze mieli sposobność pomówienia o tym obszerniej?