Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, nie, dziękuję panu — potrząsnęła głową. — Muszę sama to zrobić, by wszystko doprowadzić do porządku. Nie chcę po sobie zostawić nieładu.
Spojrzał na nią zdziwiony.
— Jakto zostawić? To już pani nie będzie zajmowała się domem?
— Przecie opuszczam Prudy.
— Pani? Dlaczego? — Przestraszył się. Przemknęło mu przez głowę, że to z jego powodu, że może ona nie chce tu zostać odkąd on będzie panem Prudów, albo obawiała się, że on nie jest zadowolony z jej pobytu.
Kate spojrzała nań z uśmiechem:
— Czy pan nie wie?
— Nic nie rozumiem, proszę pani!
— Przecie Gogo w najbliższych dniach wyjeżdża.
— No tak, ale pani?
— Jestem jego narzeczoną. Pan wie o tym.
— Jakto?... Pani była jego narzeczoną, ale przecież pani nie wyjdzie za mąż za... Przecie pani zaręczyła się, nie wiedząc, że on...
— Myli się pan — zaprzeczyła. — Wiedziałam o wszystkim. Ja wiedziałam.
— Więc... więc pani go... kocha?...
Kate nie odpowiedziała i Maciej zmieszał się:
— Ja najmocniej przepraszam, że ośmieliłem się zapytać. Bardzo przepraszam, ale myślałem...
Nie dokończył. Powstrzymał się w porę, by nie powiedzieć jej co sądzi o Gogu, by nie wyrazić zdumienia, że ona mogła nie poznać się na tym człowieku. Nagle przyszła mu zbawcza jak mu się zdawało, myśl:
— Więc pani zostanie jego żoną, tak?
— Oczywiście.
— A czy pani wie., że on pani nie będzie mógł zapewnić nie tylko dostatku, ale nawet zwykłych wygód. Nie ma nic. Absolutnie nic. Z Prudów nie dostanie złamanego szeląga.
Skinęła głową: