Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

taną żur i gotowaną wieprzowinę. Przyśpieszył kroku. Tuż przy wejściu do parku zobaczył hrabiego. Siedział na ławce, paląc papierosa. Maciejowi przyszło do głowy, że czeka tu umyślnie na jego powrót z cmentarza i pożałował teraz, że nie wybrał okrężnej drogi przez folwark.
Cofać się jednak było za późno. Hrabia wstał i wyciągnął doń rękę. Uśmiechnął się z widocznym przymusem:
— Chciałem z panem pomówić — zaczął. — Wie pan niewątpliwie o czym.
Maciej nieznacznie wzruszył ramionami i z nieukrywaną nieżyczliwością spojrzał mu w oczy:
— O czymże my możemy ze sobą mówić?
— Po prostu porozmawiać. Pomijając już sprawy interesów... które... o których...
— Proszę pana, pani hrabina zapowiedziała na jutro przyjazd adwokata. O interesach będziemy mówili z adwokatem.
Hrabia pojednawczo kiwnął głową:
— Oczywiście.
— Więc?...
— O, niech pan nie sądzi, że nie zdaję sobie sprawy z tych rzeczy. Jestem pańskim dłużnikiem. To jasne. Ale przecie nie ja tu zawiniłem w tej potwornej sprawie. Chyba obiektywnie przyzna pan, że mojej winy tu nie było?
— Chętnie przyznaję.
— Właśnie, a odnoszę wrażenie, że ma pan do mnie żal, niechęć. Sprawia mi to tym większą przykrość, żeśmy przecie przed laty byli przyjaciółmi. Uczyliśmy się razem. Byliśmy nawet. o ile pamiętam, po imieniu.
Maciej uśmiechnął się zjadliwie:
— Ach, przypomniał pan to sobie?...
— Nie zapomniałem o tym nigdy — zapewniał Gogo, udając, że nie dostrzega ironii. — Wprawdzie to dawne czasy, i takie dziecinne czy chłopięce przyjaźnie z natury rzeczy muszą mijać, zanikać, zmieniać się. Ale nie widzę powodu, by w jakichkolwiek, nawet w całkowicie odwróconych sytuacjach, po przyjaźni miała zostawać antypatia, czy wzajemna niechęć.