Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ponurą, sine plamy pod oczami, ruchy nerwowe. Bąknął kilka niechętnych słów na usprawiedliwienie swego spóźnienia, do końca milczał i prawie nic nie jadł. Nie zostało ani śladu z jego niedawnego nastroju. Kate nie wierzyła własnym oczom i zaczynała ją dręczyć obawa, że zmienił znowu swoje zamiary. Obawa jednak była nieuzasadniona. Zaraz po śniadaniu Roger zwrócił się do pani Matyldy:
— Kate i ja, chcielibyśmy z mamą pomówić w ważnej sprawie.
Stara pani zmierzyła oboje zaniepokojonym wzrokiem, lecz nie pytała o nic:
— Dobrze, drogie dzieci. W takim razie chodźcie do mnie na górę. Janie, Jan tam poda nam kawę.
Reszta towarzystwa, jak zwykle, piła kawę w dużym gabinecie, skąd przez szeroko otwarte drzwi widać było hall. Gdy tylko służba odeszła, pan Anzelm dał wyraz ogólnemu nastrojowi:
— Czuję, że coś niedobrego się święci.
— Tak, tak, mówię wam — przytaknęła ciotka Betsy, potrząsając z przekonaniem swoją stożkowatą głową, nad którą sterczał siwy koczek, kokieteryjnie ozdobiony koronkowym fanszonikiem.
— A ja wam powiadam, że głupstwo — machnął ręka generał. — To, panie, młodzi, tego, poprztykali się, ot i wszystko.
Ciotka Klosia nie chciała w to uwierzyć. Przecie tak niedawno, gdy wracali z parku, byli zapatrzeni w siebie i roześmiani.
Krzyżowały się domysły, przypuszczenia, przypomniano co kiedy Gogo powiedział, co kiedy Kate. Nieraz dochodziło do utarczek słownych i przycinków do rozbieżności zdań. Tych innych zainteresowań jak życie cudze. Każde z nich żeglowało kiedyś ku własnym celom, borykało się z uczuciami swoich uczuć i przeżyć, aż wylądowali na tej zacisznej mieliźnie, w bezpiecznej przystani, by już tylko wegetować, by już nigdy nie wyjrzeć poza codzienny horyzont drobnych zdarzeń pałacu w Prudach.
Lecz tym razem zdarzenia mogły wydawać się ważniejsze niż zwykle, a przede wszystkim dziwniejsze.