Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc nie będziemy sami.
— Owszem. Na pewno wszyscy będą na premierze. Mój mąż również.
Westchnął znowu:
— Myślałem o czymś innym. Ale nie pogniewa się pani?
— Jestem przekonana, że pan nigdy nie wystąpi z takim projektem, za który mogłabym się pogniewać.
— Żywię dla pani ogromną wdzięczność za to zaufanie — skłonił głową. — Ale tym bardziej muszę pilnować się, by go nie zachwiać.
Spojrzała mu w oczy:
— Sądzę, że nie uda się to panu nawet w tym wypadku, gdyby pan chciał.
— A jednak... Co powiedziałaby pani, gdybym na przykład zaproponował: spędzimy ten wieczór u mnie na Saskiej Kępie.
Kate zamyśliła się.
— Widzi pani — zaniepokoił się jej milczeniem — przeholowałem, ale muszę pani wyjaśnić moje motywy. Więc przede wszystkim, jeżeli chodzi o zachowanie form dla ludzi, to nikt o naszym wieczorze nie będzie wiedział. Gdybym przyszedł natomiast do pani, wyglądało by w ten sposób, że chcę wyzyskać nieobecność pani męża. Czy tak?... Poza tym ostatecznie jesteśmy kuzynami i pani w dodatku nie wątpi o charakterze moich intencyj. Prawda?... I wreszcie jeszcze jeden argument: wieczór premiery mojej pierwszej sztuki to dla mnie tak wielkie święto. Pragnąłbym więc podzielić się nim z panią.
— Dobrze — skinęła głową. — Zapewniam pana, że i dla mnie nie będzie to dzień powszedni.
— Bardzo, bardzo pani dziękuję — powiedział wzruszony.
Zaśmiała się, by zmienić nastrój.
— Ale teraz musi mi pan przyznać się do wybiegu.
Zrobił zdumioną minę:
— Do jakiego wybiegu?
— To nie prawda, że rodziły się w panu coraz nowe pragnienia. O nie, miał pan gotowiuteńki plan od początku.
— Przyznaję się ze skruchą i biję się w piersi.