Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zapaliła powoli papierosa i powiedziała:
— Istotnie, przyznaję, że w pani zestawieniu, droga Kate, wygląda to na paradoks. I przyznaję rzecz drugą, że nie umiem w tym zorientować się. Bo wiem, że pani nie należy do osób kłamliwych. Wydaje mi się, że i tym razem nie kłamie pani jeżeli chodzi o stronę formalną. Ale za tą formalną stroną ukrywa pani tym staranniej treść. A treścią jest to, że pani jest nieszczęśliwa, bardzo nieszczęśliwa i że sprawcą tego nieszczęścia jest Gogo... Nie, nie, pani nie może go kochać! To absurd. Pani go nienawidzi. Przysięgłabym na to, jak i na to, że te ślady na pani twarzy, to ślady jego uderzeń... Bił panią, panią, której można tylko stopy całować, którą trzeba otoczyć ciepłem i adoracją, którą trzeba osłonić przed wszystkim, co jest brutalne, co szorstkie i głośne... Och, Kate, Kate... Kate...
Jej głos załamał się i tylko wpatrywała się w Kate, kurczowo ściskając jej rękę.
— Czego pani chce ode mnie? — cicho zapytała Kate.
— Chcę panią ratować!
— Nie potrzebuję ratunku...
— Potrzebuje pani, ale dlaczego pani go nie chce?
Kate uśmiechnęła się smutno:
— Gdyby nawet tak... było. Jakiż jest dla mnie ratunek?
— Och, Kate! Cóż prostszego! Rozwiedź się z nim.
— Zapomina pani, że on się nigdy na to nie zgodzi.
Jolanta rozgniewała się:
— Więc niech się nie zgadza. Każdy sąd przyzna pani rozwód wbrew woli męża, który bije swoją żonę.
Kate potrząsnęła głową:
— Wołałabym umrzeć niż publicznie powiedzieć, że mąż mój... że mnie uderzył... Gdyby nawet tak było.
— Więc dobrze — zmarszczyła brwi niecierpliwie Jolanta. — Jeżeli wydaje się to pani czymś hańbiącym, że jakiś cham, jakiś dorożkarz, czy nawet koń dorożkarski może panią uderzyć...
— Tu chodzi o mego męża — podkreśliła Kate.
— Więc dobrze — powtórzyła Jolanta. — Sprawę rozwodu można odłożyć. Sam czas to załatwi. Ale nie może pani być