Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O kim pani mówi? — szczerze zdziwił się Tyniecki.
— O Gogu.
— Dlaczego?
— No, wie pan! Posądzałam pana o większą przenikliwość.
Tyniecki zastanowił się i potrząsnął głową:
— Wybaczy pani, ale w dalszym ciągu nic nie rozumiem
— Jakto — oburzyła się — czy pan uwierzył w tę bajeczkę z firankami?
— Czy to znaczy, że... — zaczął zmienionym głosem.
— Znaczy, że to bydlę, Gogo, ją bił.
Zapanowało milczenie. Po dłuższej pauzie Roger odezwał się głucho: — Nie mogę uwierzyć. To było by zbyt potworne.
— Więc zapewniam pana. Widziałam jego oczy, gdy o tym mówiono.
— Ale przecie są w najlepszej zgodzie.
Zaśmiała się:
— Ach ci mężczyźni! Wasz zmysł spostrzegawczy i zdolność wyczuwania nastroju!...
— Rozmawiali ze sobą — usprawiedliwiał się Tyniecki. — Uśmiechali się do siebie.
— Tak, ale jak?... O, mnie nie tak łatwo wyprowadzić w pole. Przysięgnę, że ją bił.
— To niemożliwe, to zupełnie niemożliwe — głos mu drżał. — Niech się pani zastanowi, jak ją można uderzyć?... I za co?... Dlaczego?... W jakich okolicznościach?...
— Ach, mój Boże — wzruszyła ramionami. — Nie jestem wszechwiedząca. Przypuszczam, że po prostu wrócił pijany i chciał, by mu się oddała, a ona widocznie broniła się. Kobieta może siebie zmusić do uległości nawet wobec wstrętnego dla siebie mężczyzny. Jestem przekonana, że Gogo od dawna wywołuje w niej wstręt. Ale tym razem, jak myślę, było to już zbyt obrzydliwe. I wtedy ją zbił.
Szli dłuższy czas w milczeniu. Nagle Tyniecki zatrzymał się:
— Bardzo panią przepraszam, ale... czy nie zgodziłaby się pani odłożyć te dekoracje na jutro lub na inny dzień?
— Dobrze, panie Rogerze. Nie robi mi to żadnej różnicy.