Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Że wypadek minął bez złych następstw?
— I że minął, i że się zdarzył, i że bez następstw, i że idziemy sobie po ciemku przez las, i że dobrze mi z panem, i że w ogóle!
Nic nie odpowiedział. W mroku nie mogła dostrzec nawet wyrazu jego twarzy, lecz znowu odczuła tę treściwość, tę intensywność jego milczenia, która, zdawało się, promieniuje jakimiś magnetycznymi falami, nie ustaje w nadawaniu jakichś emanacyj, słów i dźwięków, których niepodobna dosłyszeć, ale pod których wpływem antena intuicji drga we wzmożonym rytmie. Tylko znaleźć szyfr, tylko odcyfrować... Nie umiała, ale przecież już tym razem wiedziała jedno: to wszystko co się w nim teraz dzieje, dzieje się dla niej, tylko dla niej.
Ogarnęło ją gwałtowne pragnienie, by zatrzymać go, by spojrzeć mu z bliska w oczy i zażądać:
— Powiedz, powiedz wszystko. Chcę wiedzieć, mam prawo wiedzieć, muszę wiedzieć!... Powiedz czy mnie kochasz i jaka jest twoja miłość? Przeczuwam ją, ale chcę być pewna. Mów!...
Przygryzła wargi, by się nie odezwać. Było by to szaleństwo. Bo gdyby nawet usłyszała to, czego się spodziewała, cóż mogłaby na to odpowiedzieć!... Co mu wzamian da? Nawet żadnych nadziei, nawet żadnych uczuć, żadnych słów. Nie należały do niej, nie miała prawa nimi rozporządzać. A gdyby miała, czyż chciałaby mu naprawdę ofiarować coś więcej ponad życzliwość, ponad przyjaźń, ponad sympatię? Bynajmniej nie była tego pewna. Nawet zdziwiła się skąd nagle przyszły jej te myśli, co popchnęło ją do tych niepotrzebnych i bezcelowych rozważań.
Lecz niemal jednocześnie przyszło drugie zdziwienie, które odezwało się jak wyrzut:
— Dlaczego nie poznałam go wcześniej, tu, w Prudach! Jak mogło się zdarzyć, że patrząc nań codzień nie dostrzegałam go wcale!
Na drodze przed nimi rozległ się tupot końskich kopyt i pokrzykiwanie woźnicy.
— Hola, stójcie! — krzyknął Roger.
Chłop zatrzymał konie, zawrócił i ruszyli ku Prudom.