Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zdążymy jeszcze przed podwieczorkiem — powiedział Tyniecki — i mam nadzieję, że przyjedziemy wcześniej niż wiadomość o naszym wypadku dotrze do pałacu.
— Spodziewam się, że chociażby dotarła, nie powtórzą jej ciotce Matyldzie — odpowiedziała Kate.
— Na pewno nie.
— Biedna ciocia. O ile wywnioskowałam z dzisiejszej rozmowy, nie ma nadziei wyleczenia się.
— Nigdy nie lubiła złudzeń, proszę pani. I tym razem kazała lekarzom powiedzieć sobie ścisłą prawdę.
— Ale przecie lekarze nie są tak złej myśli?
— Mówili mi, że muszę być przygotowany na najgorsze ewentualności. Jadąc do Prudów nie przypuszczałem, że może być aż tak źle.
Po chwili dodał:
— To, że przyjechałem, zawdzięczam pani.
— Niech pan nie przypisuje mi tylu zasług, bo stanę się zarozumiała.
— Zawdzięczam pani znacznie więcej, niż pani sama sądzi.
— Nie sądzę, by pan mi cokolwiek w ogóle zawdzięczał.
— Powiem tylko o jednym, o najważniejszym dla mnie — zaczął.
Przypuszczając, że Roger będzie mówił o odkryciu jego prawdziwego pochodzenia, przerwała:
— Nie warto o tym wspominać.
— Przeciwnie... To dzięki pani udało mi się nie zdziczeć, nie schamieć, rozwijać swój umysł.
Spojrzała nań zdziwiona:
— Ach, o tym pan myślał! O tych książkach?
— Tak, o tych książkach, które otworzyły mi świat, które rozbudziły we mnie nowe zainteresowania.
— Przecie i przed moim zamieszkiwaniem w Prudach brał pan książki z biblioteki.
— O, tak, dawano mi różne... Dla młodzieży, dydaktyczne, powiastki dla ludu, stare romanse, słowem wszystko dostosowane do poziomu pisarza prowentowego, wszystko, co utrzymywa-