Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyjechała moja kuzynka, panie doktorze — zaczął — czy będzie mogła wkrótce odwiedzić moją matkę?
— Sądzę, że tak. Przy pani hrabinie jest teraz profesor. Może jednak lepiej jego zapytać.
Tyniecki wszedł na górę. Drzwi z buduaru do sypialni były otwarte. W buduarze pielęgniarka bezgłośnie przygotowywała jakieś lekarstwa. W sypialni na fotelu przy łóżku siedział profesor. W świetle lamp jego łysina połyskiwała przy każdym ruchu głowy. Pani Matylda siedziała w łóżku oparta o poduszki. Wyglądała zupełnie dobrze.
Wszedł, ucałował jej rękę, przywitał się z lekarzem i powiedział:
— Przyjechała Kate, mamo. Czy mama zaraz chciałaby ją widzieć.
— Przyjechała? — ożywiła się pani Matylda. — Ależ oczywiście, zaraz. Profesor pozwoli?
— Nie mam nic przeciw temu. Tylko proszę mówić jak najmniej. I nie dłużej niż dziesięć minut. I żadnych wzruszeń.
Tyniecki skinął głową i wyszedł. Kate już była gotowa.
— Matka chce zaraz panią widzieć — powiedział, witając się. — Lekarz przypomina, że nie wolno jej dużo mówić. Prosi też panią o unikanie tego wszystkiego, co mogło by choro wzruszyć.
— To zrozumiałe. Więc chodźmy
— Matka nieźle spędziła noc i znajduję, że bynajmniej nie wygląda na ciężko chorą.
— Może Bóg da, że wszystko dobrze się skończy.
Pani Matylda przyjęła Kate rozpromienionym uśmiechem. Kilkakrotnie pogłaskała ją ręką po policzku:
— Dziecko drogie. Jak się cieszę — mówiła. — Trochę zmieniłaś się, ale nie wiele. Widzisz, jaka jesteś niedobra. Muszę aż umierać, byś chciała mnie odwiedzić.
— Ależ ciociu kochana — całowała jej ręce Kate. — Ciocia świetnie wygląda. To grzech mówić o śmierci wtedy, gdy się przechodzi jakąś niedużą chorobę, która za parę tygodni minie bez śladu.
Stara pani potrząsnęła głową: