Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśl, że chce go sobie zjednać z najniższych pobudek, dla zapewnienia sobie i mężowi tych pieniędzy, które dawał im z łaski?
— W każdym razie — pomyślała — muszę wrócić do dawnego dystansu.
Tego dnia miała po raz ostatni pozować pani Jolancie, która chciała zrobić jeszcze jakieś poprawki. Przy tej sposobności Kate postanowiła wybadać ją. Tak inteligentna i tak bystra w obserwacji kobieta, jak pani Jolanta na pewno zauważyłaby najdrobniejsze objawy wyróżnienia okazywanego przez Kate Tynieckiemu i potrafiłaby ocenić rodzaj jego opinii o tym wyróżnieniu. Kate o tym nie wątpiła z dwóch względów. Po pierwsze wiedziała, że Tyniecki cieszy się dużym zainteresowaniem u pani Jolanty, a po drugie pani Jolanta i ją otaczała szczególniejszą adoracją. W jej stosunku do siebie Kate wyczuwała coś jakby przesadnego, jakby żenującego przez napięcie serdeczności, dbałości i usłużności.
— Ty się kochasz w pani Kate — powiedział jej kiedyś Tukałło.
— Zawsze kochałam się w Pięknie — odpowiedziała pani Jolanta i wziąwszy Kate pod rękę musnęła wargami jej włosy.
Dawniej całowała ją zawsze w usta, czego Kate nie lubiła. Te pocałunki wydawały się jej dziwne i jakby nieprzyzwoite. Gdy pewnego dnia pocałunek trwał zbyt długo, Kate powiedziała:
— Wie pani, że nie lubię całowania się w usta.
— Sprawia pani to przykrość?
— Tak.
— Pani się mną brzydzi?
— Ależ bynajmniej. Po prostu nie lubię.
I dla zatarcia przykrego wrażenia swoich słów serdecznie pocałowała panią Jolantę w oba policzki.
Od tego dnia witały się i żegnały zawsze w ten sposób. Tym jednak razem Jolanta przyjęła Kate po dawnemu. Nie wypuściła jej od razu z objęć i zapytała:
— Czy gniewa się pani?
— Nie, ale nie trzeba tego — uśmiechnęła się Kate i szybko