Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go z jego kolegów, którego uzna za potrzebnego. Zrobiłem wszystko, co mogłem.
— Powiedział pan to takim tonem — odezwała się po pauzie Kate — jakbym robiła panu jakieś wyrzuty.
— Ależ bynajmniej. Ponieważ jednak moja matka, jak przypuszczam, uważa moją nieobecność w Prudach za brak troskliwości, chciałem, by pani wiedziała, że tak nie jest.
— Jednak ciotce nie tyle chodzi o troskliwość, ile o pańską obecność.
— Na razie nie mogę wyjechać z Warszawy.
— Może napisze pan to ciotce?
— Pisuję regularnie. O ile zaś będzie groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo, zostanę o tym zawiadomiony przez profesora Nierensa telegraficznie. Wtedy oczywiście natychmiast pojadę.
W pół godziny potem sam powrócił do tego tematu.
— Wyczułem w naszej rozmowie pewien ton, który zrobił na mnie wrażenie, jakby pani mnie potępiała za brak czułości w stosunku do matki.
— W żadnym razie nie można tego nazwać potępieniem. To zbyt silne i w ogóle nietrafne słowo — zaprotestowała.
— Więc po prostu razi to panią czy chociaż martwi.
— Nie, proszę pana, żywię wiele serdecznych uczuć dla ciotki i najzwyczajniej w świecie smucą mnie jej smutki. A mam wrażenie, że nie dotykam pana, gdy o tym mówię.
— O, nie — zaprzeczył gorąco — przeciwnie. Wielką przyjemność sprawia mi możność mówienia z panią o tych sprawach, które nas łączą... Do zajmowania się którymi — poprawił się — oboje z panią mamy prawo.
— Bardzo to miłe z pańskiej strony — odpowiedziała konwencjonalnie, i dodała: — Sądzę, że ciotka Matylda ucieszyłaby się, gdyby pan bodaj na krótko ją odwiedził.
Ktoś zbliżył się do nich i rozmowa przesyła na inne kwestie.
Nazajutrz rano Gogo zapukał do sypialni Kate:
— Przed chwilą telefonował Tyniecki, by nas pożegnać. Wyjeżdża na dwa dni do Prudów. Był tak uprzejmy, że pytał, czy nie mamy jakichś poleceń. Oczywiście powiedziałem, że poza