Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy... czy pani pod tym względem uważa siebie za wyjątek? — zapytał po chwili wahania.
Zamyśliła się:
— Jeżeli mam być szczera, w pewnym stopniu tak.
— Nie zajmuje to pani wcale?
— W każdym razie mniej niż inne kobiety.
— Nie rozumiem... — zaczął, lecz urwał.
— Co pan chciał powiedzieć?
— Ach nic, nic ważnego, a w każdym razie nic przemyślanego i dlatego proszę mi pozwolić nie mówić o tym.
— Ależ proszę — zaśmiała się — nie uprawiam terroru ani wymuszeń.
— Nie wątpię, proszę pani.
Weszli do dużego sklepu, gdzie Kate załatwiła kilka sprawunków.
— Może pana dziwić — powiedziała gdy znaleźli się znowu na ulicy — że aż tu szłam po te drobiazgi, ale dzięki temu zaoszczędziłam prawie dwa złote.
— Więc naprawdę tak trudno pani z tym... budżetem? — zapytał, usiłując przybrać ton obojętny.
— Nie, bynajmniej — zaprzeczyła żywo. — Jest co najmniej wystarczający.
Dotknięcie drażliwego tematu obojgu sprawiło przykrość. Kate jednak powiedziała:
— Niech pan przypomni sobie, że zawsze miałam silnie rozwinięty zmysł oszczędzania. Proszę i to wziąć pod uwagę, że nigdy nie byłam zamożna. Przyzwyczaiłam się potrzeby swoje ograniczać do niezbędnego minimum nie gorzej od pana. I na pewno nie jest to dla mnie tragedia.
— Wiem. Znam panią — powiedział jakby do siebie.
— Skoro już o tych sprawach mówimy — podjęła przełamując sytuację — obowiązana jestem poinformować w związku z naszą rozmową sprzed roku, że powtórzyłam ją memu mężowi i że o ile wiem, stosuje się do pańskich warunków.
Świadomie mówiła nieprawdę. Wiedziała przecie, że znowu pozaciągał długi. Wiedziała, a raczej miała prawo domyślać się. Ponieważ jednak przypuszczała, że długi te nie przekraczają