Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A przy sposobności dzięki łaskawemu pozwoleniu mistrzyni podziwiałem portret pani.
— Podziwiał pan?... Jestem szczera z panią Jolantą i mówię przy niej otwarcie, że nie podzielam pańskiego podziwu.
— Jakto? nie podoba się pani?
— Nie. Oczywiście jest doskonały pod względem artystycznym, technicznym, kompozycyjnym, ale model był źle wybrany.
— Czyli?...
— Nietrafnie. Raczej każda inna mogłaby do tego pozować, nie ja.
— Tylko pani — odpowiedziała Jolanta.
Tyniecki zapytał:
— Więc to nie jest rzecz robiona dla pani?
— Nie, skądże.
— A zatem — zwrócił się do Jolanty — obraz ten będzie do nabycia?
— Nie, panie — potrząsnęła głową. — Zatrzymam go dla siebie.
— Szkoda. Mnie się on bardzo podoba. Zapłaciłbym zań każdą cenę.
Na słowie „każdą“ położył nacisk, lecz pani Jolanta potrząsnęła przecząco głową.
— Nie. Mnie się on też podoba. Pan zaś dostanie w zamian filiżankę kawy i łyk koniaku. Siadajcie. Siadajcie, proszę. W każdym razie dziękuję panu za uznanie.
— O, chyba pod tym względem nie jest pani wygłodzona?
— Nie, ale pańskie zdanie cenię.
— Nie wiem, czy zawsze na to zasłużę.
— Sądzę. Lubię ludzi pańskiego typu — mówiła, nalewając kawę do filiżanek. — Budzą we mnie zaufanie. Nigdy nie zawiodłam się na człowieku z taką linią szczęki.
— Zabawny sposób kwalifikowania — zaśmiała się Kate.
— Niezawodny. Frenologia, fizjognomika to najlepsze sprawdziany.
Wzięła blok i zaczęła kilkoma kreskami rysować głowy poszczególnych znajomych a więc Irwinga, Tukałły, Polaskiego,