Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc może była pomyłka. Często jakieś bezwartościowe namiastki oceniamy mylnie jako prawdziwe uczucia.
— I pani jest taka tego pewna?
— Wy, mężczyźni, jesteście przerażająco ślepi. Ale my umiemy te rzeczy wyławiać. Panie, czy pan może sobie wyobrazić, by kobieta tego gatunku, tego poziomu, co Kate, mogła kochać takiego Goga?
— Owszem — odpowiedział niepewnie. — Jest młody, przystojny, doskonale wychowany. Nic istotnego nie można mu zarzucić.
— Można rzecz najistotniejszą: on jest zerem. Bodajby był łotrem, bandytą, sutenerem... Czy ja wiem kim?... Wtedy zakochanie się w nim Kate było by mało prawdopodobne ale możliwe. A tak wykluczone. Może kiedyś wmawiała w siebie, że go kocha, dziś już z tego zrezygnowała.
— Czy... czy mówiła pani o tym?
— Ach, broń Boże! Czyż pan jej nie zna?... Ale ją widuję prawie codziennie i wiem co się z nią dzieje.
— Pani jest jej przyjaciółką?...
Zaśmiała się krótkim urywanym śmiechem:
— Nie, panie.
Odpowiedź miała taki ton, że nie zapytał już o nic więcej. Stał obok ogromnego fotela obitego ciemnozielonym, prawie czarnym velourem. Przez oparcie przerzucony był szal, w którym pozowała Kate. Przesunął palcami po śliskim mięsistym jedwabiu i po szerokiej zimnej złotej frędzli.
Drzwi otworzyły się i weszła Kate. Była w obcisłym brązowym kostiumie angielskim, w takim samym, w jakim najczęściej widywał ją w Prudach. Na widok Tynieckiego okazała lekkie zdziwienie:
— Wydawało mi się, że słyszę znajomy głos — powiedziała — ale nie spodziewałam się, że pana tu spotkam.
— Pani Jolanta życzyła sobie zrobić wiwisekcję mojej powierzchowności przy pomocy ołówka — odpowiedział, witając się.
— Węgla — poprawiła Jolanta.