Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest zimny. Patrzy na życie z odległości księżyca. Albo przez mikroskop. Wiem, że jest uznawany i sam go uznaję, ale wolę Polaskiego.
— Różnica między nimi polega na tym — zauważyła Kate — że Kuczymiński jest analitykiem.
— Czy i w życiu są tacy?
— O, tak.
— Bardzo chciałbym ich poznać. Przyznam się państwu, że zawsze pociągał mnie świat artystyczny. Od najmłodszych lat, czytując książki, marzyłem o zobaczeniu ich autorów, o krótkiej bodaj rozmowie z nimi. Miałem zresztą, jak państwo wiedzą, sam jeżeli nie ambicje, to upodobania literackie, mówiąc po prostu grafomańskie.
Gogo zaśmiał się:
— No, teraz chyba już pan wierszy nie pisze?
— Nie, wierszy nie piszę.
— Mój Boże, jestem przekonany, że gdyby wszyscy poeci byli bogaci, woleliby podpisywać czeki niż poezje.
— Bardzo mylny sąd — powiedziała Kate.
— Było przecież wielu takich, którzy mimo posiadania dużego majątku, pisali i to tak pięknie, jak Byron czy Krasiński — dodał Tyniecki.
— Dziwię się, że im się chciało — wzruszył ramionami Gogo.
— Nie wiem, proszę pana, — po namyśle powiedział Tyniecki — czy gra tu rolę chęć, czy przymus wewnętrzny.
— Trafnie to pan określił — skinęła głową Kate. — Talent bodaj na tym przymusie wewnętrznym polega, na potrzebie tworzenia.
— Wcale nie — zaoponował Gogo. — Różne grafomany zapisują wagony papieru. Też mają potrzebę tworzenia. Nawet w większym stopniu. A na przykład taki Sewer Tukałło, który mógłby najświetniejsze rzeczy pisać, nie ma potrzeby tworzenia, a z nakazu wewnętrznego nic sobie nie robi.
— Jeśli o niego chodzi to też kwestia do dyskusji — nie zgodziła się Kate. — On również tworzy. Mówi przecie bez przerwy. Tylko nie utrwala swojej twórczości. Co zaś dotyczy grafo-