Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miejczyk pomrukuje, że dzięki temu Walek dociągnie ją do stu lat.
— Życzę jej tego z całego serca — uśmiechnęła się Kate. — A czy pan do Warszawy przyjechał na długo?
— Właśnie mówiłem panu, że jestem zależny od różnych spraw. Przypuszczalnie uporam się z nimi w kilka tygodni.
— Jeżeli moje tutejsze stosunki mogą się panu na coś przydać — odezwał się Gogo — z przyjemnością służę.
— Ach nie, dziękuję panu bardzo. To nic ważnego.
Spojrzał na zegarek i wstał z zamiarem pożegnania się, lecz Gogo zaoponował:
— Dlaczego pan tak śpieszy?... Doprawdy miło nam będzie jeżeli pan jeszcze zostanie.
Tyniecki spojrzał na Kate.
— Nie wiem, czy nie przeszkadzam... — zaczął.
— Ależ przeciwnie, jeżeli pan tylko może...
— Naturalnie. Niech pan zostanie — nalegał Gogo. — Pozna pan kilka interesujących osób, literatów, malarzy...
Zależało mu na tym. Chciał zaimponować Tynieckiemu, a jeszcze bardziej pragnął, by przyjaciele przekonali się naocznie, że hrabia i milioner jest kuzynem jego żony.
— Niech pan zostanie — namawiał szczerze.
— Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia — zgodził się wreszcie Tyniecki. — Tym bardziej, że rzeczywiście chciałbym poznać takiego znakomitego poetę jak Strąkowski. To jeszcze zdaje się bardzo młody człowiek?
— O tak. Ma niewiele ponad dwadzieścia — powiedział Gogo. — Ale dziwi mnie, że pan o nim słyszał, przebywając za granicą.
— Nie tylko słyszałem. Znam jego wiersze. W Paryżu jest przecież polska księgarnia. Polaskiego również czytałem. To wysoce utalentowany pisarz. Nie podzielam jednak jego poglądów. Oczywiście zbyt mało znam się na literaturze, bym miał prawo wypowiadać o niej zdania. Kieruję się wyłącznie zwykłymi upodobaniami. I dlatego na przykład wolę książki Kuczymińskiego.
— Ja też — powiedziała Kate.
— A ja przeciwnie — zaoponował Gogo. — Kuczymiński