Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

panna Kobalska. Pamiętam, że ciocia Matylda winszowała jej tych wierszy, zapewniając ją, że ma zdolności poetyckie. To coś nadzwyczajnego. Panna Kobalska łykała te komplementy jak sobie przynależne. Teraz się dopiero wykryło! To nie było najładniej z jej strony.
— Muszę stanąć w jej obronie — zaśmiał się Tyniecki. — Spełniała tylko moją prośbę. Nie chciałem za żadne skarby ujawnić mego incognita.
— A to odkrycie. Czy i dla cioci Matyldy i dla proboszcza i dla generała też pan pisał wiersze?
— O nie. Tamte dzieci przepisywały z podręcznika. Ale mam do pani jedną prośbę: proszę nie czytać nigdy tych wierszyków.
— Dlaczego?
— Bo są straszne. W ich świetle wyglądałbym tak, jak fotografia kobiety sprzed lat dwudziestu w starodawnym kapeluszu.
— Nie sądzę. I nie wiem czy mogę panu przyrzec, że nie zajrzę do tych laurek. Pańskie zastrzeżenia zbytnio podnieciły moją ciekawość. Kobietom nie wolno stawiać takich zakazów. Żadna nie wytrzyma.
— Wierzę, że i ta reguła ma swoje zaszczytne wyjątki — odpowiedział z ukłonem.
— Zbyt wielkie ryzyko — zaśmiała się i pomyślała, że Tyniecki bardzo zmienił się na korzyść. Historie laurek przypomniały jej dziewczęce lata spędzone w Prudach. Ze wspomnień wionęło łagodnym ciepłem.
— Czy tam teraz, kiedy mnie nie ma, dba ktoś o poczciwą Ślepunię? — zapytała.
— O jaką Ślepunię? — zaciekawił się Gogo.
— To klacz, proszę pana — wyjaśnił Tyniecki. — Pani Katarzyna opiekowała się tą staruszką i uratowała ją przed śmiercią, gdy pan Bartomiejczyk chciał ją sprzedać na skórę. Owszem, Ślepunia żyje i spasła się nawet. Walek otrzymał co do niej wyraźne polecenia i dba o nią więcej niż o inne konie. I nie mam co do tego wątpliwości, bo chwyciłem się pewnego sposobu, który strzeże sumienności Walka. Mianowicie dostał maleńką podwyżkę, ale tylko na czas póki Ślepunia żyje. Pan Bartło-