Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ IV

W sam dzień imienin Kate, dwudziestego piątego listopada między innymi kwiatami przyniesiono nieduży kosz z kartką wypełnioną drobnym czytelnym pismem.
— A to od kogo? — zapytał Gogo, zaglądając żonie przez ramię.
Podała mu bilet. Przeczytał:
„Korzystając z mego pobytu w Warszawie, ośmielam się przesłać Szanownej Pani najlepsze życzenia imieninowe. Pragnąc powtórzyć je osobiście i przy sposobności złożyć Państwu uszanowanie, pozwolę sobie przyjść o godzinie piątej — Roger Tyniecki“
— Nie jest to w najlepszej formie, ale jednak wyrobił się — powiedział Gogo. — Ciekaw jestem, jak wygląda. Spodziewam się, że nie pluje na podłogę i że używa chusteczki do nosa.
Punktualnie o piątej odezwał się dzwonek. Gdy Tyniecki wszedł do gabinetu. Gogo w pierwszej chwili go nie poznał. Nie, ten człowiek nie wyglądał na kogoś, kto świeżo nauczył się dobrych manier. Trudno było pod świetnie skrojonym ubraniem domyślić się dawnego pisarza prowentowego. Nawet pewna nieśmiałość, czy powściągliwość w ruchach, pewien brak swobody w sposobie bycia nie robiły ujemnego wrażenia.
— Wszystko można mieć za pieniądze — pomyślał Gogo, wskazując gościowi fotel, powiedział: — Miło mi pana widzieć. Żona w tej chwili nadejdzie. Czy dawno pan wrócił do kraju?
Tyniecki odpowiedział jakby z roztargnieniem:
— O nie, przed tygodniem. Wpadłem na kilka dni do Prudów, a teraz przyjechałem do Warszawy.
— Długo pan tu zabawi?
— Jeszcze nie wiem. Mam kilka spraw do załatwienia i od nich zależy termin mego wyjazdu. Jakże się państwo miewają?
— O, dziękuję panu. Żona jest zdrowa. Ja chorowałem dłuż-