Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po chwili milczenia Kate powiedziała takim tonem, jakby nic nie zaszło:
— Zmęczona jestem. Już dochodzi druga. Dobranoc ci, Gogo.
Zbliżyła się doń i nadstawiła policzek do pocałowania. On przyglądał się jej z nienawistnym wyrazem oczu, niespodziewanie ujął ją oburącz za ramiona i z całej siły zacisnął palce.
Zbladła z bólu, ale nawet nie syknęła.
— Dobranoc ci — powtórzyła.
Odepchnął ją dość silnie od siebie tak, że się zatoczyła i wyrzucił przez zęby:
— Nienawidzę cię, nienawidzę!
I wybiegł z pokoju.
Kate oparła się o ścianę. Trzęsła się cała, nogi uginały się w kolanach. Usiadła na krześle, które stało obok i tak długo przesiedziała bez ruchu. Stopniowo opanowała drganie warg. Wstała, pogasiła światła i poszła do swojej sypialni. Ledwie ułożyła się do snu, gdy przyszedł Gogo. Rzucił się na kolana przed łóżkiem, całował jej ręce, stopy, włosy. Szlochał i czuła na ustach słony smak jego łez... a w nozdrzach ohydny zapach przetrawionego alkoholu.
Wreszcie znużony zasnął na jej łóżku. Ostrożnie wstała i wyszła z pokoju. W gabinecie przysunęła sobie fotel do kaloryfera. Spędziła tak resztę nocy bezsennie.
Ubierając się w łazience wczesnym rankiem zobaczyła w lustrze swoje ramiona: wystąpiły na nich duże granatowe sińce.