Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którym zatrułaś nasze powietrze. Obowiązki! Cóż za przemyślne okrucieństwo. Powiadasz, że nie dajesz mi najmniejszych powodów do niezadowolenia. To prawda. O niezadowoleniu nie może tu być mowy. Tylko o rozpaczy. Ach, gdybym ciebie nie kochał! Wówczas cieszyłbym się taką sytuacją. Czegóż więcej mógłbym pragnąć?... Ale ja cię kocham, czy ty nie rozumiesz, że kocham cię, że dla ciebie wyrzekłbym się wszystkiego?
— Czego się wyrzekłeś? — zapytała chłodno.
— Majątku, tytułu, nazwiska, pozycji. Dla ciebie i tylko dla ciebie.
— Musiałeś.
— Nie, nie musiałem! — uderzył pięścią w stół. — Wiedz o tym, że nie musiałem. Miałem inne wyjście. I boję się, że wreszcie doprowadzisz mnie do tego, że będę żałował, że nie wybrałem tego innego. Gardzisz mną, przejmuję cię odrazą, że nie pracuję i nie zarabiam. Ale ja nie umiem pracować i nie chcę pracować! Nie nauczono mnie tego. Nauczono mnie być panem. Rozumiesz?... Panem... Bogatym panem. I teraz, gdy jestem biedny, gdy dla ciebie i przez ciebie stałem się biedny, nie umiem sam sobie poradzić. Nie wiem kim jestem i kim mam być. Więc jestem niczym. Dla ciebie to jest rzecz obojętna, ale dla mnie to tragedia. Być niczym!
Kate wzruszyła ramionami:
— Miliony ludzi znajdują się w znacznie gorszej sytuacji i znajdują w sobie dość rozsądku i dość woli, by się do niej przystosować, by zdobyć własnymi siłami pozycję.
— Ale ja nie mam ani rozsądku, ani woli! Więc co? Każesz mi się powiesić?
— Poradzę ci, byś teraz poszedł spać. Wypiłeś za dużo i mówisz zbyt głośno.
— Wolno mi u siebie mówić tak, jak mi się podoba!
— Wolno, ale nie trzeba.
— Ach ty! Ty! Wiecznie trzeźwa doskonałość!... — zawołał z obrzydzeniem i z całym rozmachem rzucił o ziemię trzymanym w ręku kieliszkiem.
Szkło rozprysło się na wszystkie strony, bryzgi wina zostawiły ciemne plamy na tapecie.