Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ wierzę ci — odpowiadała spokojnie.
— Tylko tak mówisz, aby zbyć, aby zbyć.
— Jakże mam, cię, Gogo, przekonać?
— Bądź inna!
— Inna?... Ale jaka?
— Och nie wiem, nie wiem. Tylko nie taka bezlitosna!
Wybuchnęła śmiechem:
— Co ten człowiek wygaduje i to o własnej pielęgniarce.
Z jakąż konsekwencją, z jaką zawziętością zamykała się przed nim, z jakim okrucieństwem utrzymywała ten nieubłagany dystans między nim a sobą.
— Ty mną gardzisz — powiedział jej kiedyś. — Ty patrzysz na mnie jak na nędzną kreaturę ze szczytu swojej doskonałości. Uważasz siebie za istotę nieskończenie wyższą ode mnie. O, nie zapieraj się, wiem, że tak jest. Ale mylisz się, nie jesteś doskonała, bo nie jesteś ludzka. Jesteś automatem zrobionym z cnót i zalet, ale automatem. Wiesz czego ci brak?... Brak ci serca!
— Brak mi jeszcze czegoś — odpowiedziała wesoło — brak mi rozsądnego męża, któryby nie plótł takich niestworzonych andronów.
— Tylko tyle masz mi na to do powiedzenia? — zapytał z goryczą.
— A cóż więcej można tu dodać? Chyba tyle, że wraz z wyzdrowieniem miną ci te niedorzeczne myśli.
Myśli jednak nie minęły. Gogo wyzdrowiał i zaczął wstawać. W dniu rocznicy ślubu pierwszy raz wyszedł z domu.
Na wieczór zaprosili kilkanaście osób i Gogo chciał sam wybrać wina. Przedtem musiał jeszcze wstąpić do lombardu, by zastawić perły Kate. W ciągu lata wydał za dużo pieniędzy, a później choroba pociągnęła za sobą ogromne koszty. Nie bez zażenowania zwrócił się do Kate o te perły. Znając jej przywiązanie do biżuterii spodziewał się nawet odmowy. Zgodziła się jednak po krótkim wahaniu i sama przyniosła mu pudełko z naszyjnikiem.
Gdy wrócił poprosiła go o kwit lombardowy.
— Zatrzymam go u siebie — odpowiedział. — To moja rzecz wykupić te perły.