Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż Kate ma z tym wspólnego? — zdziwił się szczerze.
— Wiele, jeżeli nie wszystko. Mój drogi, przecież oni za nią przepadają. Za nią — podkreśliła. — Czy ty sobie zdajesz w ogóle sprawę z tego, jaką masz żonę?...
— Przypuszczam — uśmiechnął się ironicznie.
— Ona jest nadzwyczajna.
— Właśnie dlatego z nią się ożeniłem.
— To zrozumiałe — przyznała Jolanta, pudrując podbródek z wielką uwagą. — To zupełnie zrozumiałe. Natomiast pojąć nie mogę, jakie motywy kierowały Kate, gdy wychodziła za ciebie.
— Widzę, że jesteś dziś bardzo zjadliwie usposobiona — zauważył Gogo.
— Bynajmniej. Po prostu otwarcie.
— Więc dlaczego nie pomyślisz — powiedział poirytowanym tonem — że Kate widocznie znalazła we mnie coś wybijającego się ponad przeciętność.
— Oczywiście. Mogła mieć złudzenia.
— Ach, złudzenia!
— Właśnie. Zresztą nie myśl, że chcę ci zrobić przykrość. Przeciętność nie przynosi przecież hańby. Ja na przykład uważam, że mam przeciętny talent malarski. No, ale chodźmy już do nich.
W gabinecie wrzała zawzięta dyskusja. Wszyscy z Tukałłą na czele atakowali Kate i Kuczymińskiego, którzy bronili nowej muzyki przed zarzutami efekciarstwa i pozy.
Gogo siedział milczący i zgaszony. Słowa Jolanty przygnębiły go bardziej niż inne przeciwności, które go w ostatnich dniach spotkały. Nienawidził Jolanty. Nienawidził tym silniej, że ośmieliła się odsłonić przed nim to, co sam czuł od dawna, na co jednak zamykał oczy. Lubili go, przyjaźnili się z nim przez Kate i dla Kate. I nie tylko Polaski, Irwing, czy Strąkowski, który się w niej podkochiwał, ale i Drozd, który na kobiety patrzył obojętnie i Tukałło, który traktował ją na równi z sobą i Chochla i inni.
Gogo zawsze wysoko cenił inteligencję Kate i to, co nazywał