Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wkrótce. Właśnie dzwoniłem do ciebie w tej sprawie. Chciałem prosić Adama i ciebie, byście byli moimi zastępcami. Umówiłem się z tamtymi panami, że będziecie u nich jutro przed piątą.
Wstał, wziął z biurka bilet wizytowy i powiedział, podając go Irwingowi:
— To jest ich adres. Nie zabierze wam to wiele czasu, bo przecie zgadzam się z góry na wszelkie warunki. Sądzę, że za jednym posiedzeniem załatwicie wszystko. Całkowicie przyjmuję każdą formę przeprosin, jakiej oni zażądają. Później porządnie oblejemy zgodę. Ot, będziemy mieli świetną okazję.
Zaśmiał się i spojrzał na Irwinga.
— Masz to jest ten adres.
Irwin jednak nie wyciągnął ręki. Siedział nieruchomo. Na policzki wystąpił mu lekki rumieniec.
— Wołałbym — odezwał się cicho — byś zwrócił się z tym do kogoś innego.
— No, nie odmówisz mi chyba?
Irwing milczał.
— Serio nie chcesz? — zdziwił się Gogo.
— Jeżeli nie zrobi ci to różnicy.
— Ależ dlaczego?
Fred spojrzał mu w oczy i nic nie powiedział. Nagle Gogo zrozumiał wszystko od razu. Krew uderzyła mu do twarzy. Jakże mógł popełnić taką straszną gaffę. Historia z papierośnicą wobec wczorajszego zachowania się Irwinga, wyleciała mu zupełnie z głowy. Domyślił się, że Irwing postanowił całą rzecz zatuszować, puścić w niepamięć. Ale w żadnym razie nie należało wystawiać jego wielkoduszności na taką próbę.
Fred był jedynym człowiekiem na świecie, którego Gogo nie miał prawa prosić o honorowe zastępstwo.
Spuścił wzrok, a twarz tak go paliła, jakby dostał dwa tęgie policzki. Sytuacja była nieznośna. Czuł, że należy powiedzieć coś maskującego tę hańbę, lecz nie mógł zdobyć się na żadne słowa. Przez mózg przebiegały myśli ostre, dojmujące, bolesne. Oto zaraz Irwing nazwie go złodziejem, zażąda odeń, by nie ważył się prosić o zastępstwo żadnego z jego przyjaciół, by od-