Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go i Freda. Pękną ze śmiechu, gdy posłyszą z kim mam zatarg honorowy.
Zadzwonił do Polaskiego, lecz nie zastał go w domu. Nakręcał właśnie numer Irwinga, gdy usłyszał jego głos w przedpokoju
— Ach, Fred, świetnie żeś przyszedł — zawołał. — Właśnie do ciebie dzwoniłem.
— Jak się masz — przywitał się Irwing. — Nie ma pani Kate?
— Zaraz wróci. Wyszła do sklepu. Wyobraź sobie, że będę miał pojedynek!
— Co takiego? — zdziwił się Fred.
— Rzecz przekomiczna.
— Z kim?
— Z..., ale nie spadnij z krzesła! Z Jasiem.
— Z Jasiem Strąkowskim? Chyba żartujesz!
— Oczywiście żartuję, że pojedynek. Ale smarkacz obraził się na mnie i przysłał zastępców.
— O co się obraził?
— Przemówiliśmy się przez telefon. Byłem rozdrażniony różnymi swoimi sprawami i, przyznaję, że bez racji zwymyślałem go trochę.
— Ale o co poszło?
— Ach, o głupstwo — przysyła kwiaty. To ostatecznie nic złego, ale mówię ci, byłem poirytowany czymś innym i rzeczywiście potraktowałem go zbyt ostro. Nawet nie pamiętam, co mu powiedziałem. Zdaje się nazwałem go smarkaczem i coś tam jeszcze.
— To bardzo przykre — zdawkowo zauważył Irwing.
— Nawet nie tak przykre, bo przecie uważam go za przyjaciela i nie miałem intencji obrażania. Bardzo chętnie go przeproszę i sądzę, że po dawnemu będziemy w zgodzie. Najgłupsze jest to, że przysłał mi sekundantów, wmieszał w to jakichś obcych ludzi i teraz nie mogę już przeprosić go prywatnie, tylko muszę również posłać zastępców.
— Tak to przykre, ale Jaś nie miał innego wyjścia. Czy pani Kate nie mówiła o której wróci?