Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kami, wysokie czoło i ręce o karykaturalnie długich palcach składało się na powierzchowność dziwną i niesamowitą. Rokieński pasjonował się okultyzmem. Wydał nawet pod pseudonimem jakąś broszurę, o upiorach, urządzał seansy spirytystyczne, prowadził tak zwaną korespondencję telepatyczną z jakimś Grekiem w Salonikach i od czasu do czasu wysyłał mu pieniądze, ku zmartwieniu żony nie drogą telepatyczną, lecz pocztą.
Tukałło, Polaski, Chochla i inni opowiadali Rokieńskiemu nieprawdopodobne bzdury z rzekomych przeżyć własnych w interesującej go dziedzinie. Wszystko brał za dobrą monetę a niektóre zdarzenia skrupulatnie zapisywał w notesie. Na jawne kpiny jednak w stosunku do niego nie można sobie było pozwolić. Wprost emanował szlachetną powagą i był zupełnie pozbawiony zmysłu humoru. Natomiast namiętnie lubił dyskusję. Miał pasję nawracania i każdy sprzeciw cieszył go bardzo, dając pole do szerokiego omawiania ulubionych tematów.
I teraz, zaraz po powitaniach, powiedział:
— Umyślnie przyjechałem do Warszawy, by zaprotokółować fenomenalne zdarzenie, którego prawie byłem świadkiem.
— Cóż to za zdarzenie.
— Objaw niesłychanie interesujący, a tym ciekawszy, że wywołany przez człowieka, który moim zdaniem, przynajmniej dotychczas nie ujawniał żadnych właściwości mediumicznych. Mówię o moim szwagrze. Dodenhoffie.
— Słuchamy, słuchamy.
— Otóż Dodenhoff przyjechał do mnie przed tygodniem. Gościnne pokoje są w lewym skrzydle i tam zamieszkał, a trzeba panom wiedzieć, że lewe skrzydło pałacu wybudowane zostało na miejscu, gdzie w końcu siedemnastego wieku zamordowany został przez swego stajennego Maciej Rokieński. Otóż nie ulega wątpliwości, że duch zamordowanego ukazywał się kilkakrotnie różnym osobom. Sam niestety nie widziałem go, ale i ja słyszałem kroki na korytarzu i trzaskanie drzwiami. Mój szwagier, jak większość ludzi o nerwach niewrażliwych, człowiek zresztą dość powierzchowny, nie chciał wierzyć.
— I duch go nastraszył? — zapytał Chochla.
— Tak, ale nie o to codzi. To było do przewidzenia. Otóż