Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w tym gronie, bo zaledwie pełnoletni, był tu ulubieńcem wszystkich bez wyjątku. Duży wdzięk i niemal dziecięca uroda przyczyniały się do tego narówni z jego dużym talentem poetyckim. Po wczorajszym wyglądał żałośnie. Okazało się, że nie spał wcale. Pisał.
— Napisałem bardzo dobrą rzecz. Wiem, że dobrą, bo tak płakałem... Dajcie mi piwa, bo umrę.
— A możebyś lepiej vermouthu się napił? — troskliwie zapytał Załucki.
— Nie wiem, jak chcesz.
— Wiersz? — zainteresował się Muszkat.
— Tak, cudo. Rozumiecie, łzy przesłaniały mi klawiaturę maszyny. Zrywam się po chustkę i nim doszedłem do szafy, rodzi się nowe słowo, nowy zwrot. No, odkrycie! A we łbie karuzele i te nudności. Brr... Czemu macie takie posępne gęby?...
— Jeszcze nie piliśmy — wyjaśnił Kuczymiński.
— Masz to przy sobie?
— Mam — sięgnął do kieszeni.
Kuczymiński zawołał:
— Nie, nie. Później. Teraz szkoda.
— Masz rację — przyznał Muszkat.
— Niech już dadzą tej wódki.
Podczas gdy Załucki konferował z kelnerem, Strąkowski mówił półgłosem:
—...i psalm blaszanym szelestem szeptały liście palm... Nic nie pracowałem nad tym. Samo tryskało, płynęło. Płakało ze mnie. Słowa, jak łzy... Śmierdzi ten vermouth, psia krew! Dajcie wódki. Patrzcie, idzie Drozd i prowadzi Trzy Świnki. Co za pomysł!
— Ostatecznie to nic nie szkodzi — zauważył pojednawczo Załucki.
— Nie, trzeba je spławić. Zafajdanią nam cały wieczór — skrzywił się Kuczymiński.
— Cały kurnik — mruknął Muszkat.
Okazało się, że niebezpieczeństwo było niegroźne, a w każdymi razie szybko przemijające. Trzy Świńki oświadczyły, że wpadły tylko na chwilę, gdyż idą na jakieś prywatne przyję-