Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zaraz ci będzie lepiej — zauważył dobrotliwie Załucki.
— Kto wczoraj Pupsa odwiózł do domu?... Zalana była w pestkę.
— Zdaje się Drozd, w każdym razie coś tam...
— Nie pracowałeś?
— Skądże — żachnął się Kuczymiński. — Przed godziną wygramoliłem się z łóżka. Cały dzień czytałem gazety. Nie cierpię gazet w łóżku. Papier, płótno, szeleści. Suche takie. Wyrzucam, wyrzucam, naokoło sterty. Widok przeraźliwy. I ta demagogia. Aż wstyd. Czy wiecie, że ja się brzydzę prasą. Boję się. Muszę wiedzieć, fakty, fakty, fakty. Świat pełen faktów. Zaraz, miałem myśl... Aha. Nie ma rzeczywistości, została zasypana faktami, fakcikami, zdarzeniami, sypkimi, oderwanymi... Panie, jeszcze piwo!
— Czas przetoczy się po faktach, ubije je, zwiąże w całość i oto masz rzeczywistość. Warstwa na warstwie. Rzeczywistość dni, lat, epok — powiedział Muszkat.
— Rzeczywistość doraźna, złapana na migawkę musi być zawsze ruchliwa, gdyż właśnie się tworzy.
Kuczymiński spojrzał nań z niechęcią:
— Czytałem twój dzisiejszy felieton.
— Nie podobał ci się?
— To żadne określenie. Zirytował! Czy cię zmusili w redakcji? Ty tego czuć nie możesz. Nie jestem za Ładą-Czerskim, ale ta jego powieść ma grunt! Rozumiesz, grunt w optymiźmie. A ty z pesymizmem jedziesz i jedziesz.
— Smutna książka. Nie lubię takich — zauważył Załucki.
— I to porównanie z Zolą! Rozłupujesz włos na cztery części, a nie widzisz, że tam jest drugi nurt podskórny, nieświadomy. Sam autor pewno o tym nie wie, ale twój obowiązek. To są krytycy, psiakrew. Jedni w kolumnadach dogmatów, owinięci w togi i w końskich okularach, ani w prawo, ani w lewo i łaskawie rozdają stopnie, przymierzając wszystko do starych kopyt. Niech nie pasuje, rozdzierają szaty. Drudzy, jak Moniek, po wertepach mozolnie łażą, zbierając etykietki niczym kwiatki do wianuszka. O, znalazł surrealizm, przymierza. O, zerwał irracjonalizm, czy pasuje? Tu znalazł krawat George‘a, tu guzik