Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O właśnie — przyznał Chochla.
Tukałło zawołał do przedpokoju, gdzie ubierali się do wyjścia Polaski i Jolanta.
— Będziemy w Kresowym na kameralnej wódce.
— Nie przyjdę — odpowiedział opryskliwie Polaski.
— Pal was sześć — mruknął Chochla.
— Czy oni razem — cicho zapytał Gogo, ruchem głowy wskazując drzwi.
Tukałło wzruszył ramionami:
— Ale skądże. Tempi passati. Jolanta nigdy nie wraca. A ty pójdziesz?
Gogo znowu zerknął w stronę przedpokoju, gdzie Kate odprowadzała gości:
— Czy ja wiem, na pół godzinki może.
— Ja też nie zamierzam siedzieć dłużej.
Irwing, który przeglądał nuty na pianinie, powiedział bezosobowo:
— Nigdy dla drobnych przyjemności nie warto sprawiać komuś dużych przykrości.
Gogo skrzywił się, a Chochla zaśmiał się ironicznie:
— Zaangażuj go na niańkę.
— Fred ma rację — niespodziewanie stanął po stronie Irwinga Tukałło. — Gdybym miał dom i żonę, na pewno nie włóczyłbym się z wami.
— Więc zostańcie u nas na kolacji — wpadł na szczęśliwy pomysł Gogo.
— Ja nie będę mógł — odpowiedział Irwing.
Wyjściowe drzwi zatrzasnęły się. Na progu gabinetu stanęła Kate.
— Rzeczywiście może panowie zostaną. Będzie nam bardzo miło.
— Nie, nie — stanowczo zaoponował Chochla — tak się dłużej przeciągnie.
Miał nadzieję, że we dwójkę pójdą z Sewerem. W takich wypadkach Sewer chętnie i dużo mówił o jego obrazach.
Tukałło też podziękował za zaproszenie: