Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szkoda. Chciałam właśnie dać wam herbaty.
— Jeżeli mam być szczery, to przyznam się, że jestem głodny. Nie jadłem dziś obiadu.
— Czemuż pan mi od razu tego nie powiedział! — oburzyła się. Chodźmy do jadalni. Dam panu coś do przegryzienia.
— Do przegryzienia, po czym? — zapytał.
— No naturalnie! — westchnęła.
— Już dobrze, dobrze, dostanie pan i wódki.
—...a w każdym razie każ szoferowi przeszukać auto — mówił Gogo do słuchawki. — Może wpadła gdzieś za poduszki
W jadalni Kate znalazła dla Freda trochę szynki, dwie kanapki z czerwonym kawiorem i resztę marynowanych rydzów od obiadu. Nie chciał usiąść i jadł stojąc przy kredensie. Wypił dwie szklaneczki wódki i jadł z apetytem. Gdy przyniosła mu pieniądze, schował je do kieszeni po krótkim wahaniu.
Przypomniał sobie dokładnie, że w nocy nie miał przy sobie pieniędzy. Rachunki płacił częściowo Ali Baba, częściowo Polaski, a w „Negresco“ Chochla. Zachodziła tylko jedna możliwość. Mianowicie Gogo mógł go prosić o pożyczkę, a on nie mając pieniędzy, wziął je od dyrektora „Lutni“. Miał ochotę zaraz doń zadzwonić, nie chciał jednak robić tego przy wszystkich.
Podano podwieczorek, na którym już pani Jolanta nie została. Miała zamówioną godzinę u fryzjera. Razem z nią wyszedł Polaski, oświadczając, że będzie dziś pracował do później nocy i że nie ruszy się z domu.
— Masz rację, masz racje — z obrzydzeniem skrzywił się Chochla. — Trzeba raz skończyć z tym piciem. Obrzydliwość. Dziś tak mi się ręce trzęsły, że nie mogłem pracować.
— Ohyda — z przekonaniem potwierdził Tukałło. — Najwyższy czas na jakąś dłuższą pauzę. Dziś idę na kameralną kolację, kilka kieliszków, kubełek piwska i spać.
— Pójdę z tobą — oświadczył Chochla.
— Ale nie „Pod Lutnię“, bo tam kogoś zawsze diabli przyniosą.
— Najlepiej do Baru Kresowego — wtrącił Gogo.