Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kwiatki z białym plisowanym kołnierzykiem. Pod rzęsami zakręciły się łzy i Anna odwróciła głowę.
— Ja przepraszam — odezwał się zażenowany Komitkiewicz. — Ja bynajmniej o pani nie mówiłem. Niechże pani nie bierze mi tego za złe.
— To nieładnie — przerywanym głosem odpowiedziała Anna — nieładnie z pańskiej strony... Nie spodziewałam się, że pan w ten sposób sprawę postawi...
— Ależ we wszystkiem, o czem mówiliśmy, nie było najmniejszej aluzji osobistej! Daję pani słowo, że wypowiadałem tylko swe ogólne poglądy na kwestję. Nie dotyczyło to nie tylko pani, ale również i panny Buby. Chodzi o zasadę... No, proszę panią w każdym razie o przebaczenie.
Wyciągnął rękę tak szczerym ruchem, że Anna nie mogła mu odmówić swojej, jednakże w głębi serca zachowała doń żal. Komitkiewicz miał włosy rudawe, a Żermena była zdania, że rudym nigdy wierzyć nie można. Prawdopodobnie Żermena ma rację, a Komitkiewicza należy wystrzegać się i nawet jego objaśnienia bacznie sprawdzać, gdyż nie jest wykluczone, że umyślnie tak poinformuje swoją następczynię, by się skompromitowała. Co zaś dotyczy Buby Kostaneckiej, Anna postanowiła wziąć ją w szczególniejszą opiekę.
Szczedroniowie mieszkali przy Okólniku. Anna, nie mając z chwilą zamknięcia biura nic lepszego do roboty, poszła wprost do nich, chociaż umówiła się z Wandą na ósmą. Drzwi otworzył sam Stanisław.
— A, jak się pani miewa — zawołał, wyciągając do niej obie ręce — jeszcze pani wyładniała? To już zupełnie nieprzyzwoite!
— A pan zbrzydł — zaśmiała się. — Wandy oczywiście jeszcze niema.
— Na szczęście!
— O?

41