Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szawie i że będą mogły widywać się często, bardzo często!
Na szczęście telefon był już włączony i natychmiast zadzwoniła do Wandy. W słuchawce odezwał się gruby głos jej męża.
— Dzień dobry panu, tu mówi Anna.
— Anna? Przepraszam, nie dosłyszałem.
— To brzydko, panie Stanisławie. Ja pana odrazu poznałam. Anna Leszczowa.
— A, — ożywił się głos — dzieńdobry pani. Kiedy pani przyjechała?
Tak się złożyło, że byli ze sobą na pan i pani, chociaż lubili się bardzo. Zresztą Stanisław z całą rodziną żony utrzymywał stosunki chłodne, a raczej nie utrzymywał ich wcale. Anna przez wzgląd na ciotkę Grażynę, która nie mogła darować sobie małżeństwa z synem stróża, również nie zbliżała się zbytnio ze Stanisławem, do którego czuła bliżej nieuzasadnioną sympatję i którego trochę się bała z powodu jego kanciastego sposobu bycia i dosadnych wyrażeń.
Teraz jednak Stanisław usposobiony był najlepiej, gdyż nie tylko nie powiedział Annie nic przykrego, lecz nawet o Wandzie mówił bez zwykłej zjadliwości, chociaż miał pretekst potemu, gdyż Wanda przebywała właśnie w redakcji.
— Jeżeli zadzwoni pani o szóstej, to złapie ją pani w domu. A i ja chciałbym panią widzieć. Teraz dowidzenia, bo śpieszę.
— Odwiedzę was wkrótce. Dowidzenia, panie Stanisławie — odpowiedziała Anna i położyła słuchawkę.
Po drodze do biura rozmyślała nad tem, że właściwie niema sensu odsuwać się od Stanisława. Minęło już tyle lat od ich ślubu, on bynajmniej nie okazał się takim chamem, za jakiego uważała go ciotka Grażyna, a nawet uchodzi podobno z jednego z wybitniejszych bakte-

34