czył ją z Warszawą, z Mundusem, z rodziną, ze znajomymi. Rozstając się z tem wszystkiem nie odczuwała nawet cienia smutku. Złożyła pożegnalną wizytę ciotce Grażynie i zatelefonowała do Władka Szermana. Szczedroń, dla którego żywiła głęboką wdzięczność i z którym chciała się zobaczyć przed wyjazdem, był gdzieś zagranicą. Zostawiła mu serdeczną kartkę i to było wszystko.
W upalny dzień sierpniowy w pustem już mieszkaniu kufry zostały dopakowane i wysłane na dworzec. Pociąg odchodził o ósmej wieczorem.
Tak się złożyło, że pani Kostanecka nie mogła tego dnia wyrwać się z Konstancina, a Tański miał jakąś ważną konferencję. Annę i Litunię odprowadzał tylko pan Kostanecki z Bubą. Śmieli się wszyscy czworo, Buba zapowiadała, że na wrzesień zjedzie z mężem do wuja Oskierki, pan Kostanecki żartował z Litunią, Anna zaś była troszeczkę nieprzytomna.
Konduktorzy zatrzaskiwali drzwi wozów i pociąg zwolna ruszał. Litunia zawzięcie machała chusteczką w kierunku uciekającego dworca.
Na peronie pozostali w tłumie Buba z ojcem. Pan Kostanecki patrzył za pociągiem i głaskał wąsy, jakby chcąc ukryć uśmiech.
— Tak, tak — powtarzał z zadowoleniem — ano tak...
— Bardzo się cieszę, tatusiu, bardzo! — wzięła go pod rękę Buba.
— Cieszysz się, kuchassju? Hę?... No, to mam pewien pomysł. Z racji dzisiejszego wieczoru zahulamy sobie. Zabieram cię na kolację do „Europy“. Cóż ty na to?
Z trudem posuwali się w hałaśliwym tłumie.
— Cóż ty na to? — powtórzył kontent ze swego projektu pan Kostanecki.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/342
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
340