Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Albo kotlet wieprzowy, albo nic — zawarczał gospodarz.
— Każ pan zrobić dwa. Ale, panie starszy, telefonu tu niema?
— Czego?
— Telefonu?
— Na rogu w aptece — otarł nos rękawem, poprawił wąsy i poszedł do kuchni.
— Ja zaraz wrócę, sekundka — powiedział Druckii — tylko proszę czekać! Dobrze?
Dziewczyna kiwnęła głową.
— A gdzie się podzieję? Będę czekać. Tylko niech pan przyjdzie, bo jak nie, to ja nie mam czem zapłacić i do komisarjatu odprowadzą.
— Przecież zostawiam za siebie zastaw — zaśmiał się Drucki; podsuwając banknot pod talerz.
Roześmiała się i ona. Alkohol robił swoje.
Pogładził jej podbródek i wyszedł. Apteka była tuż i telefon wolny. W kilku słowach rozmówił się z Brunickim, używając języka angielskiego, by aptekarz nie mógł zrozumieć.
Gdy wracał, przemknęło mu przez głowę, że dziewczyna zabrała pieniądze i ulotniła się. Wbrew zdrowemu sensowi ucieszyłby się tem ogromnie.
Zastał ją jednak przy stoliku.
— O, wrócił pan! — zawołała prawie radośnie.
— Pijmy! — odpowiedział, nalewając kieliszek. Była już prawie neprzytomna, gdy wychodzili. Wziął ją pod rękę. Ulice były zupełnie ciemne i zanim doszedł do umówionego miejsca, nie był pewien, czy profesor przysłał samochód, tembardziej, że szofer zgasił światła.
— Taksówką pojedziem? — pytała, zataczając się.
— Taksówką — potwierdził wciągając ją do auta.
Zasnęła prawie natychmiast na jego ramieniu.
Żuł między zębami przekleństwa.