Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał najbardziej zniszczonego ubrania, spostrzegł, że i to budziło w jego towarzyszce estymę.
Gospodarz przyniósł wódkę, kiełbasę, serdelki i dwa widelce.
— Ogórka? — zapytał.
— Daj pan ogórka.
Gdy wypili po tęgim kieliszku, dziewczyna westchnęła:
— Pan to naprawdę musi być dobry człowiel
— Eee tam, dobry...
— Z oczu panu dobrze patrzy — uśmiechnęła się blado.
— Panience jeszcze lepiej.
— Co tam mnie, ja się nie liczę... Przepadłam...
— Zdrowie nasze kawalerskie — uderzył w jej kieliszek Drucki.
Po półgodzinie humor jej poprawił się. Oddała buteleczkę z esencją octową, zaczęła opowiadać o sobie. Była córką motorniczego z tramwajów, mieszkała na Pelcowiźnie z rodzicami, a pracowała w sklepie modniarskim na Ogrodowej, zarabiając trzy złote dziennie. Tak ją los pokierował, bo miała być nauczycielką. Skończyła szkołę powszechną i chcieli ją oddać do gimnazjum. Ale przyplątał się drań bez sumienia i zawrócił jej głowę. Głupia była i tyle. Teraz za to odpokutuje. A on żeni się z córką kelnera, z taką dziobatą Jadzią, co to psy na nią wyją, bo i ruda do tego.
— A on?
— Ma się rozumieć, ślusarz, u Lilpopa pracuje. Może pan słyszał: Walendziak Józef, taki brunet.
— A może zjedlibyśmy co gorącego? — zachęcał Drucki.
— Dobrze. Tylko pieniędzy szkoda.
— Dużo mam, nie szkoda.
Wyjął stuzłotówkę i położył na stole.
— Panie starszy, a może co na gorąco?