Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tak bardzo. Zawsze się to robi.
— Zawsze?... Czytałam wprawdzie o tym nieraz w książkach, nigdy mi jednak do głowy nie przyszło, by i w życiu stosowano podobne rzeczy. Myślałam, że to tylko tak dawniej było.
— Będzie tak zawsze — uśmiechnął się — póki ciekawość ludzka będzie istniała. Czy nie przeszkodzi pani, jeżeli się zabiorę do dalszej roboty?
— Ależ proszę. To jest bardzo frapujące.
— Przerwałem ją, gdy pani zapukała. A muszę się śpieszyć. Obawiam się bowiem, że miss Normann, czy jak się tam ona nazywa, niedługo wróci. Wówczas szmery, które się nie dają uniknąć przy borowaniu mogą zwrócić jej uwagę i udaremnić cały mój plan.
— Niech się pan nie obawia — zapewniłam go. — Tak prędko nie wróci. Wiem u kogo jest.
— Pani wie? — zdziwił się.
— Tak. Jest u pewnego pana, na którego poluje. Nie wiem tylko, czy na niego, czy na jego miliony.
Pan Fred zamyślił się, przerwał robotę i zerknąwszy na mnie, powiedział:
— Rozumiem. To o niego pani chodzi.
Nie mogłam nie zauważyć, że powiedział to smutnym głosem. Toteż zaśmiałam się:
— Ależ uchowaj Boże. Mogę tego pana ofiarować jej gratis z opakowaniem.
Podniósł się i spojrzał na mnie z wdzięcznością:
— To bardzo ładnie ze strony pani.
Już teraz nie miałam wątpliwości, że zależy mu na mnie. Gdy znowu pochylił się nad swoją dziurką w podłodze, pogłaskałam go po głowie. Miał włosy trochę szorstkie, ale suche i przyjemne w dotyku:
— Tak się pan trudzi — powiedziałam.
Pobladł z lekka i widocznie wahał się, czy na mój awans nie