Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

karesach między nimi nie może być mowy ze względu na stan ręki Tota.
By go ukarać pojechałam do „Bristolu“, chociaż wcale nie miałam po co widzieć się z panem Fredem. Byłam nieco zdziwiona, gdy na moje pukanie długo nikt nie odpowiadał. Już myślałam, że go nie ma, gdy niespodziewanie otworzył drzwi. Wyglądał na z lekka zaaferowanego. Przez jedno mgnienie pomyślałam, że może jest u niego jakaś kobieta. Gdy jednak przyjął mnie radosnym uśmiechem i zaprosił do środka, podejrzenie to okazało się bezsensowne. Był sam.
Starannie zamknął drzwi od korytarza i zapytał:
— Czy wie pani, czym byłem zajęty?
Głos jego brzmiał tajemniczo. Ponieważ wiedziałam jednak, że nic u miss Normann nie znalazł, byłam naprawdę zaintrygowana.
— Zaraz pani pokażę — przymrużył oko z miną sztubaka, który właśnie szykuje jakąś dowcipną psotę.
Znikł na chwilę w łazience i ukazał się z powrotem, trzymając w ręku jakieś patyki żelazne o bardzo skomplikowanych formach.
— Cóż to jest? — zapytałam zdumiona.
— To są świdry i rurki do zabezpieczenia ścianek otworu.
— Boże, jakiego otworu?!
Na to bez słowa odprowadził mnie ze środka pokoju i odsłonił dywan. Wówczas w samym centrum podłogi ujrzałam kupę wiórków i otwór objętości palca. Jeszcze nie mogłam się zorientować:
— Po co pan zrobił tę dziurę?
— Jak to po co?... Po to, by móc widzieć i słyszeć co się dzieje w pokoju tej czcigodnej damy, która mieszka o piętro niżej.
— Aha, — zawołałam radośnie. — No, wie pan, ale to przecież genialne.
Zaśmiał się: