Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieńca, typ skandynawski: szczupły, blondyn o pogodnych, niebieskich oczach i wyrazistych zmysłowych ustach. Ubrany był doskonale, a jego formy nie pozostawiały nic do życzenia. Ogarnął mnie zaciekawionym spojrzeniem i zapytał:
— Pani Renowicka, nieprawdaż? Pani pozwoli, że się przedstawię: van Hobben.
— Gdzieś już słyszałam to nazwisko — powiedziałam, gdyż istotnie tkwiło w mojej pamięci.
— To bardzo możliwe, proszę pani, jeżeli bywała pani we Flandrii.
— Ach, tak — rozjaśniło mi się w głowie. — Naturalnie. Zamek Hobben. Śliczny, średniowieczny zamek.
Młody człowiek pochylił głowę:
— Był kiedyś siedzibą moich przodków.
Na pewno nie kłamał. Każdy szczegół jego powierzchowności, każdy ruch, a nawet sposób mówienia zdradzały dobrą rasę. Przysunął mi fotel. Siadając, zapytałam:
— A teraz ma pan biuro detektywów?... Czy to dla sportu?...
Zaśmiał się swobodnie:
— Gdzież tam, proszę pani. Jestem zaledwie jednym z pracowników tego biura. A jeżeli chodzi o ustosunkowanie się do moich zajęć... zapewne, pod niektórymi względami zadecydowała o tym żyłka sportowa.
— Pan jest jeszcze bardzo młody — zauważyłam. Rzeczywiście wyglądał najwyżej na lat dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy. Gdyby nie usta, które chwilami układały się w smutny i sarkastyczny jakby uśmiech, pomyślałabym, że mam przed sobą niedowarzonego studencika.
— Niezawsze jest to równoznaczne z brakiem doświadczenia — powiedział znacząco.
Widocznie jednak moja uwaga sprawiła mu przykrość, gdyż