Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hotel „Polonia“. Numer 136. Czy mogę panią czekać u siebie?
— Tak. Będę o dwunastej.
Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę nie odchodziłam od telefonu. Jacek z sąsiedniego pokoju słyszał całą rozmowę. Co z niej mógł zrozumieć?... Tylko to, że umówiłam się z jakimś cudzoziemcem u niego w hotelu. Nie mogłam mieć złudzeń: Jacka to nie zachwyciło. Niepodobna było ostrożniej mówić przez telefon, wobec czego, nie mając możności udzielenia Jackowi wyjaśnień, należało ich po prostu odmówić.
Przeszłam do jadalni i kazałam sobie podać śniadanie. Jacek usiadł naprzeciw przy stole, udając, że przegląda gazety. Po chwili nie wytrzymał:
— Któż to telefonował? — zapytał:
Spojrzałam nań karcąco:
— Mój drogi, czy ja cię pytam, gdy do ciebie dzwonią jakieś panie?
— Nie. Przepraszam cię, nie sądziłem, że to jakaś tajemnica.
— Właśnie tajemnica. Każdy może mieć swoje tajemnice. Wyobraź sobie na przykład, że ten pan jest... moim pierwszym mężem, z którym potajemnie wzięłam ślub.
Cios był bolesny. Jacek przybladł, wstał i wyszedł z pokoju. Zrobiło mi się go trochę szkoda. Biedak i tak chodzi po domu, jak banita, któremu lada dzień grozi wygnanie. Od czasu swoich zwierzeń nie odważył się ani razu zwrócić się do mnie z pieszczotami. Zawsze był zanadto przesubtelniony. Oczywiście ja nie mogłam go zachęcać do poufałości, chociaż mi czasami — wyznaję — bardzo tego brakowało.
Parę minut po dwunastej byłam już w hotelu. Przyznam się, że doznałam miłego rozczarowania. Nie wiem dlaczego, ale wyobrażałam sobie takiego detektywa jako tłustego człowieka w średnim wieku, o małych przenikliwych oczkach i źle ogolonej twarzy. Tymczasem zastałam wysokiego, bardzo przystojnego