Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mownie wdzięczny. A teraz proszę cię, Haneczko, śpiesz się. I postaraj się tak przynieść mi tę paczkę, by nikt z domowników nie widział. Bardzo mi na tym zależy. Gdzie ją masz?
— W sypialni. W bieliźniarce.
— Więc śpiesz się.
Trzęsły się pode mną nogi i kręciło mi się w głowie. Jak na złość nie mogłam znaleźć kluczyka od bieliźniarki. Minęło chyba dobrych pięć minut zanim wydobyłam paczkę, i wróciłam do przedpokoju.
Przywitał mnie niemal gniewnie:
— Coś robiła tak długo?! Mów zaraz, coś robiła! Gdzie masz telefon?
Gwałtownie ścisnął mnie za rękę.
Byłam tak oszołomiona, że nie wiedziałam, jak zareagować.
— Proszę mnie puścić — szepnęłam. — Szukałam tej paczki. Zapodział mi się gdzieś klucz od bieliźniarki.
— Gdzie masz telefon? — zasyczał, coraz mocniej ściskając moją rękę.
— Tutaj obok, w gabinecie.
Patrzył mi w oczy groźnie i nienawistnie. Wyglądał strasznie. Ileż okrucieństwa musi być w tym człowieku! Odsunął mnie w sposób brutalny i wszedł do gabinetu. Dopiero stwierdziwszy, że rzeczywiście tu znajduje się telefon, uspokoił się nieco i zaczął rozpakowywać paczkę.
Nagle z jego ust wyrwało się obrzydliwe przekleństwo i z furią cisnął paczkę o ziemię. Na dywanie rozsypały się skrawki gazet. Spojrzał na mnie z wściekłością i powiedział przez zaciśnięte zęby:
— To wszystko przez ciebie! Dlaczegoś nie poszła do banku tego dnia, gdyś otrzymała mój list? Zdążyli znaleźć i zamienić. Dlaczegoś nie poszła od razu?!
Zbliżył swoją twarz do mojej i wprost ze strachu skłamałam:
— Ależ poszłam. Od razu...