Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nak nie było. Wprowadzono mnie do innego gabinetu, i tam przyjął mnie ten jego przyjaciel, którego niedawno poznałam. Był teraz w mundurze majora. Przywitał mnie bardzo chłodno. Wprost nie ten sam człowiek. Zapytał surowo:
— Od jak dawna pani zna Alfreda Vallo?
Zrobiłam wielkie oczy:
— Vallo? Wcale nie znam takiego człowieka.
— Więc wszystko jedno. Od jak dawna pani zna Tonnora?
Na wszelki wypadek powiedziałam:
— Też go nie znam... To jest znam go bardzo mało.
Major zmarszczył brwi:
— Uprzedzam panią, że musi pani mówić bezwzględną prawdę. Człowiek, o którego panią pytam, jest wysoce niebezpiecznym szpiegiem. Nic mnie nie obchodzi sprawa pani intymnych stosunków. Obowiązana jest pani natomiast z całą ścisłością odpowiadać na pytania, które pani zadam. Więc od jak dawna pani go zna?
— Mój Boże! Poznałam go na początku tego miesiąca.
— Gdzie?
Nie mogłam mu przecież opowiadać całej historii z Halszką, więc powiedziałam:
— Już teraz sobie nie przypominam... Zdaje się, że w jakiejś restauracji, czy kawiarni. Poznałam wówczas kilka osób, a między innymi pana Tonnora.
— Kto panią z nim poznajomił?
Z jakąż przyjemnością wypakowałabym w to wszystko Halszkę. Niech i ona miałaby takie przyjemności jak ja. Bo to przecież wszystko z jej winy. Kto mógłby pomyśleć, że Robert jest szpiegiem? Straszni ludzie. Jak oni umieją się maskować.
— Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć — zapewniłam majora. — Musiał to zrobić ktoś przygodny.
— Czy Tonnor znał również pani męża?
— Ach, broń Boże!