Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miałam pilną sprawę do Toli Woszczewskiej, zaczęłam się irytować, tym bardziej, że wcale nie zależało mi na tym, by mój aparat był połączony z aparatem Roberta. Trwało to prawie pół godziny, zanim mogłam uzyskać połączenie z Tolą. A w pięć minut później zjawili się jacyś dwaj panowie. Tu rozgardiasz, ciotka wyjeżdża, a oni mi pokazują jakieś legitymacje i zaczynają wypytywać, czy to ja telefonowałam pod numer pana Roberta Tonnora. Oczywiście zaprzeczyłam kategorycznie. Byłam przerażona. Oświadczyli mi wówczas, że wszyscy domownicy muszą być natychmiast przesłuchani, bo ktoś z mego aparatu telefonował do pana Tonnora. Nie miałam wobec tego innego wyjścia i przyznałam się, że to ja. Ostatecznie telefon jest rzeczą zwykłą. Telefonuje się tak samo do różnych osób, z którymi nas nic nie łączy, poza znajomością, czy doraźnym interesem.
Wtedy poprosili mnie, bym ubrała się i pojechała z nimi. Gdy powiedziałam, że nie mam czasu, starszy z nich uśmiechnął się i najspokojniej w świecie powiedział:
— W takim razie będę musiał panią aresztować.
Zmartwiałam. Mnie aresztować?!
— Pan oszalał?! Jestem żoną radcy Jacka Renowickiego.
— Choćby pani była żoną samego ministra, nic by to nie pomogło. Daję pani pięć minut czasu na ubranie się.
Chciałam zadzwonić do Jacka, by mnie ratował, lecz nie pozwolili. Gdyby nie to, że miałam świeżo zrobione oczy, rozpłakałabym się:
— Za co... za co mnie panowie aresztują? Co ja złego zrobiłam?!...
— Wcale pani nie aresztujemy. Musi pani tylko złożyć zeznania. I proszę się śpieszyć.
Cóż miałam począć? Pojechałam z nimi na wpół przytomna ze strachu. Uspokoiłam się nieco dopiero wtedy, gdy skonstatowałam, że przywieźli mnie do biura pułkownika Korczyńskiego. Tu już wiedziałam, że nic mi złego nie zrobią. Pułkownika jed-