Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak często pani go widywała?
— Prawie wcale. Czy ja wiem? Może dwa razy w życiu...
Major przyglądał mi się z wyraźnym niedowierzaniem.
— Proszę pani. Musi mi pani mówić bezwzględną prawdę. Jeżeli się okaże, że pani naprawdę nic nie wiedziała o tym, kim istotnie jest Tonnor, o pani zeznaniach nikt się nie dowie. Jak często pani bywała u niego?
— Nnno... kilka razy...
— Czy on również bywał u pani?
— Ależ uchowaj Boże!
— Czy pan Tonnor rozmawiał z panią o zajęciach pani męża? Czy w ogóle wiedział — jakie stanowisko zajmuje pan Renowicki w ministerstwie?
— Wcale się tym nie interesował.
— Czy pani przypomina to sobie z całą pewnością?
— Z absolutną pewnością — potwierdziłam. — Nigdy nie rozmawialiśmy o polityce, czy o czymś takim, co może być ważne dla szpiegów. Mnie te rzeczy również nie zajmują. Oczywiście nie miałam pojęcia o tym, że on był szpiegiem. Robił wrażenie bardzo przyzwoitego i porządnego człowieka. I teraz mi trudno uwierzyć, że był szpiegiem. Wiedziałam, że ma przedsiębiorstwo eksportowe, czy też importowe, które się mieści na Elektoralnej.
Major skinął głową:
— To przedsiębiorstwo stworzone zostało dla zamaskowania jego właściwej roli. Kiedy ostatnio pani widziała Tonnora?
— Zdaje się wczoraj.
— O której godzinie?
— Wieczorem, między piątą a siódmą.
Major nacisnął guzik dzwonka i na progu zjawił się, ku memu zdziwieniu, ten wstrętny jegomość, którego widziałam w mleczarence na Żoliborzu. Nie powiedział ani słowa, tylko przyjrzał mi się i kiwnął głową.