Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W drzwiach stała Lena.
Palto i kapelusz trzymała w ręku, blada, jak płótno, w oczach przerażenie…
— Lena!?
— Cicho!!! — szybko zamknęła za sobą drzwi.
— Lena! Co się stało?!
— Zaraz… Zaraz… Chodźmy od tego okna. Prędzej!…
Była półprzytomna. Nagle zaczęła przeglądać rzeczy trzymane w ręku. Gorączkowo czegoś szukała.
— Zgubiłam! Boże! Andy, rękawiczkę, zgubiłam na schodach…
— Drobiazg. Ale co się stało???
— Andy, idź zaraz, zobacz! Rękawiczka! Taka, widzisz! Musiałam zgubić na schodach! Idź, proszę, idź prędzej! Taka… Cicho! Cicho!
— Ależ, Lena…
— Cicho!
Przyłożyła ucho do drzwi. Trzęsła się całem ciałem.
— Słyszysz?! Idą!
— No, idzie ktoś, ale cóż z tego?
Był już poirytowany. Patrzał na nią, przypominającą teraz zapędzone i drżące ze strachu zwierzątko i nagle zdał sobie sprawę, że tam przecie jest Ira. To nonsens. Nie mogą się przecie spotkać.
Czego ona chce? Psiakrew! — Zaklął.
Podniósł z podłogi jej płaszcz i kapelusz. Musi ją wyprawić.
— Lenuś — zaczął — nie możesz teraz tu zostać u mnie…
— Muszę! Muszę!
— Ale ja nie jestem sam w domu, mam — gościa.
— Wszystko mi jedno!
— Ależ…
Spojrzała nań z rozpaczą.
— Lenuś, oprzytomnij. Pomyśl: nie mogę cię narazić na…
— Masz tu kobietę?