Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie o to chodzi…
— Masz kobietę?!… Ach, wszystko mi jedno, wszystko jedno… Musisz mnie przyjąć. Niech się dzieje co chce…
— Więc co się stało?!
— Policja.
Nie zrozumiał.
— Co policja?
— Zaraz tu będzie.
— Poco?
— No nie wiesz? Prola aresztowali. Nie czytałeś? A teraz Zuzanna otrzymała ostrzegawczy telefon, że zaraz u niej będzie rewizja.
— A ty tam byłaś?
— Tak.
— No, przecie to ciebie nie może dotyczyć!
Utkwiła w nim ponury wzrok.
— Niestety… dotyczy i mnie.
Jaskrawa błyskawica przebiegła mu przez mózg. Przypomniały się rewelacje Krupskiego, dzikie zachowanie się Leny, wówczas w sypialni, jej słowa, których znaczenia wtedy nie pojmował.
Ciężko położył jej rękę na ramieniu:
— Więc ty jesteś szpiegiem?
Milczała. We wspaniałych, skośnych, zielonych oczach zaczaiło się błaganie, lęk i nadzieja łaski, jak w oczach psa, nad którym uniósł się rzemienny kańczug.
Dłoń Dowmunta bezwiednie coraz mocniej ściskała się na ramieniu, a pod jego czaszką w jakimś chaosie kołowały się myśli. Nim któraś z nich zdołała dobiec do warg, tłum innych dopadał ją, obalał, i znowu zjawiała się inna, by, gdy już miała zwyciężyć — została zdławiona.
Gaz pod imbrykiem huczał i napełniał powietrze symetryczną wibracją oddechu.
Nagle za ich plecami rozległ się głos:
— Ach, przepraszam… nie wiedziałam.
W drzwiach stała Ira.