Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Upewniam cię, Iruś, że jeżeli będziesz głodna, to tem Rzeckim nie dopomożesz. Herbaty wypijesz, czy kawy?
Zdecydowała się na herbatę. Piotra, jak co dzień o tej porze, nie było, musiał więc Dowmunt sam przyszykować herbatę. Ira została w gabinecie i zatopiła się w plice dzienników, czytając od deski do deski informacje o nocnem wykryciu szajki.
Andrzej przeszedł do kuchni, zapalił gaz i postawił na nim imbryk z wodą. Mógł teraz wrócić do Ireny, lecz wolał zastanowić się nad całą sprawą.
Może istotnie należałoby użyć swoich stosunków do ratowania tego Rzeckiego? Zaczął w myśli ważyć argumenty, jakiemi mógłby posługiwać się interwenjując w jego sprawie. Z drugiej jednak strony najwyraźniej występowało w nim obrzydzenie:
— Jakiem prawem? Jeżeli jest łotrem, to jakiem prawem ja, uczciwy obywatel państwa, mam wywierać nacisk na władze, osłaniać szpiega? Nie! Nie! Zresztą — jeżeli jest niewinny, to przecie wypuszczą i zrehabilitują.
Dowmunt wiedział, że liczonoby się z jego wstawiennictwem i to nietylko przez wzgląd na Kulczów.
Wiedział, że dla ludzi przeciętnych każde słowo człowieka bogatego nabiera specjalnej wagi pod ciężarem posiadanego przezeń pieniądza, że wreszcie…
Nad drzwiami prowadzącemi na kuchenne schody niespodziewanym alarmem zaterkotał dzwonek. Raz, drugi, trzeci… czwarty.
Andrzej zapiął bonjourkę i zapytał przy drzwiach:
— A kto tam?
Klamka poruszyła się pod niecierpliwym naciskiem.
— Kto tam?
Stłumiony szept:
— Prędzej, prędzej! Proszę otworzyć!
Przekręcił klucz w zamku. Cóż u licha? Zdaje się, głos kobiety? — Odciągnął zatrzask i odstąpił zdumiony.