Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kłym cieniem tęsknoty. Lecz na tem wyblakłem do reszty przeżyciu zaczynał się i kończył rejestr jego reminiscencyj.
Do Leny również pociągały go zmysły. Instynktem wyczuwał w niej kobiecość w najbardziej samiczem znaczeniu: Wydawała mu się drapieżną, wyrafinowaną i dziecinną. Znajdował rozkosz nietylko w skrwawionych dzikich pocałunkach, nietylko w oszałamiających pieszczotach, lecz i w oryginalnej bezpośredniości jej odruchów. Ciekawiła go pozatem wewnętrzna strefa życia Leny, u granic której spotykało go milczenie lub smutek i gorycz, zamykające dostęp wszelkim pytaniom.
Środowiska w którem się obracała nie lubił przynajmniej narazie wolał się wykręcać od jego bliższego poznania, wymawiając się nawałem zajęć.
Wreszcie przeniósł się do własnego mieszkania. Służący, Piotr, starszy już i dobrze ułożony lokaj, przyjął go na progu chlebem i solą, co ubawiło Andrzeja. Mieszkanie, całkowite już urządzone, nie robiło przykrego wrażeniu sztywnej świeżości i wydawało się nawet „przytulnem“ — jak określił je Piotr — „gniazdkiem“.
Tegoż wieczora Piotr z namaszczeniem przygotował zimną kolację; owoce, wino i maszynkę do kawy, dostał pięć złotych na kino, łącznie z poleceniem powrotu o jedenastej i wyszedł.
Lena przyszła o siódmej.
Gorączkowo zdejmowała kapelusz, płaszcz, rękawiczki, starając nie oderwać się od jego ust. Potem wziąwszy się za ręce obchodzili całe mieszkanie. Lenie się wszystko podobało, wszystko było eleganckie i comme il faut, wszystko miało swój wdzięk.
Wypiła kieliszek wina i usiadła mu na kolanach. Dopiero teraz zauważyła, że jej pocałunki pozostawiły moc purpurowych śladów szminki na jego bronzowej twarzy. Starannie wycierała je, nie przestając całować.
— Lena — zauważył wesoło — ależ to syzyfowa praca! Możebyś lepiej wytarła swoją buzię?
— Ach, prawda! — zawołała — że też nie pomyślałam o tem. Chodź przed lustro.